Mistrzowie drugiego planu

Ostatnie dni przyniosły fanom Sixers wiele powodów do radości. Joel Embiid staje się pomalutku prawdziwym dominatorem w „pomalowanym” i cieszy nasze oczy takimi meczami jak ostatnio gdy z dużą swobodą rzuca 42 pkt. Ben Simmons na luzaku kręci cyferki bliskie TD w każdym meczu. Wreszcie mamy prawdziwych liderów, super duet, który bardzo niedługo może ponownie wprowadzić Philadelphie do finałów NBA. Wszystko wygląda naprawę dobrze, już na porządku dziennym są porównania Simmonsa do Magica Johnsona, czy LBJ-a, a Embiida do samego Hakeema Olajuwona. Można się spierać czy te porównania są słuszne czy nie, ja sam nie zamierzam stawać po żadnej ze stron, dopiero czas pokaże na ile są one prawdziwe. Jednego jednak nie można odmówić, a mianowicie tego, że w najbliższych latach są w stanie stworzyć duet, który będzie rozdawał karty na parkietach NBA. Patrząc wstecz, wiele mistrzowskich drużyn miało takie duety które prowadziły je wprost do finałów NBA. Pierwszymi, którzy chyba każdemu przyjdą do głowy to Jordan i Scottie, ale był jeszcze Stockton i Malone, Magic i Kereem, Hakeem i Clyde. Oprócz tego, że wymienione wielkie nazwiska były wizytówką nie tylko swoich drużyn, ale i całej NBA, to łączy ich jeszcze jedno….. wszyscy za swoimi plecami mieli graczy bez których sukces nie byłby możliwy. Za Michaelem i Scottiem stał Dennis walczący o każdą piłkę, Malone ze Stocktonem  mieli obok Russela, któremu zawsze przypadało najbardziej odpowiedzialne zadanie na boisku, czyli uprzykrzanie życia samemu Jordanowi, z Magicem i Kreemem grał James Worthy czy AC Green. Jak sytuacja wygląda w Sixers?? Ja widzę tu pewną analogię, Phila już ma świetny duet, który jeszcze lepiej rokuje i śmiało mogę stwierdzić, że nie brakuje nam solidnego back upu. T.J. McConnell i Robert Covington to nie są zapchajdziury rzucane jak mięso armatnie z drużyny do drużyny, a zawodnicy do drużyn z mistrzowskimi aspiracjami. Profesjonaliści w każdym calu oddani temu co robią w 100 procentach. Tak jak do każdego zawodnika można do nich mieć pretensje, że coś zrobili źle, albo czegoś nie zrobili, ale jeszcze nigdy nie pokusiłbym się o zarzut braku zaangażowania i olewczy stosunek do gry. Bez względu na to czy biegają po parkiecie, czy siedzą na ławce zawsze są wielkim wsparciem dla drużyny. Moim skromnym zdaniem Phila nie byłaby tą Philą, którą jest teraz gdyby nie ci dwaj. „Nie da się”, „ Nie mogę”, Nie dam rady” – takie stwierdzenia w słowniku tych dwojga po prostu nie istnieją, nie ma rzeczy nie możliwych ani niczego z góry skazanego na niepowodzenie. Tacy zawodnicy tworzą tzw. „team spirit” i tacy zawodnicy pozwalają błyszczeć swoim gwiazdom, samemu odwalając kawał brudnej roboty. Co jeszcze łączy tę dwójkę??Ano nie łatwa i dosyć pokrętna droga do najlepszej ligi koszykówki na świecie.

T.J. McConnell będąc synem trenera koszykówki, dla którego grał w szkole średniej był po prostu skazany na uprawianie tej dyscypliny sportu co jak widać wychodzi mu z powodzeniem. Co ciekawe podczas gry w Chartiers Valley High School notował nieprawdopodobne statystyki podczas ostatniego roku 34,2 pkt, 8,2 zbiórki i 9,1 asysty na mecz. Przy takiej grze stypendium sportowe na Uniwersytecie było tylko formalnością. NCAA to jednak nie rozgrywki szkół średnich, jest to wyższy poziom selekcji gdzie nie ma zawodników z przypadku. NCAA to zawodnicy wiedzący tak naprawdę na czym ta gra polega i posiadający dalsze perspektywy rozwoju. McConnell pierwsze lata kariery Uniwersyteckiej rozegrał dla uczelni Dquesne, gdzie jako „świeżak” notował średnie ponad 10,8 pkt., 3,8 zbiórki, 4,4 asysty i 2,8 przechwytu na mecz. Dobra gra w pierwszym sezonie zaowocowała otrzymaniem nagrody najlepszego pierwszoroczniaka konferencji Atlantic 10. W kolejnym roku nieznacznie podniósł swoje średnie i dzięki dobrej grze został zaliczony do najlepszych obrońców Atlantic 10. McConnell chcąc szerzej pokazać swoje umiejętności zdecydował się na przenosiny do uniwersytetu Arizony. Od transferu nie odwiódł go nawet zakaz gry w sezonie 12-13 wynikający z regulaminu. Podczas gry dla Arizony również nie ominęły go zaszczyty.  T.J. dwukrotnie został wybrany do piątki najlepszych obrońców.  Sean Miller, trener Arizony już w 2011 roku podczas jednego z meczów zwrócił uwagę na T.J-a, a dokładnie na jego nieustępliwa obronę i wytrwałość, która jest jego wizytówka po dziś dzień.

Wydawać by się mogło, że wrota do NBA stoją otworem, ale wiadomo, że spośród wielu zgłoszonych nazwisk tylko szczęśliwa 60 te wrota przekracza. T.J. nie zdobył uznania w oczach scoutów z NBA i przy jego nazwisku już zawsze widnieć będzie dopisek „undrafted”. Jednak jak już pisałem nieustępliwość i wytrwałość to główne cechy TJ-a, który się nie poddał i postanowił wejść do ligi „tylnymi drzwiami”. Okazja nadarzyła się gdy w barwach Sixers grał podczas ligi letniej w 2015 roku. Wtedy to zdobył uznanie w oczach trenera i managmentu i ku zdziwieniu wielu osób (również moim) dostał angaż i podpisał kontrakt z Sixers. To była szansa, której gość taki jak T.J. już nie wypuszcza z rąk.

Kolejnym „mistrzem drugiego planu” jest Robert Covington, który już spędzał sen z powiek nie jednemu trenerowi drużyny przeciwnej. Jakie były losy tego zawodnika zanim trafił do NBA??? Robert już w szkole średniej pokazywał się jako bardzo wszechstronny gracz. W swoim ostatnim roku gry dla Proviso West High School notował średnie na poziomie 18 pkt, 11 zbiórek i……7 bloków!!! Taka gra zaowocowała stypendium dla Tenesee State, gdzie rozwijał swoje koszykarskie rzemiosło przez następne 4 lata. Już od pierwszego roku Covington  kontynuował swoja wszechstronna grę notując  11,5 punktu, 6,5 zbiórki oraz 1,1 przechwytu i 1,2 bloku na mecz. W kolejnym roku gry przewodził już konferencji Ohio Valley w rzutach za trzy punkty ze skutecznością 46%. Dobra gra zaowocowała wybraniem do drugiego skład OVC (Ohio Valley Converence). Kulminacyjnym etapem gry na uniwersytecie był jego 3 i 4 rok, gdzie jego średnie poszybowały do 17 pkt, 8 zbiórek, ok. 2 przechwytów i 1,5 bloku na mecz. Zaliczony został w tych latach odpowiednio do pierwszego i drugiego składu All OVC. Następnym przystankiem naturalnie był draft do NBA w 2013 roku. W tym miejscu losy RoCo i T.J.-a są zbieżne, Robert również nie znalazł uznania wśród scoutów i trenerów i nie został wybrany do żadnej z 30 drużyn. Swoją ścieżkę do NBA musiał wydeptać poprzez Summer League gdzie grał w barwach Houston Rockets. Ostatecznie podpisał kontrakt w lipcu 2013 roku. W trakcie sezonu jednak nie potrafił przebić się do stałej rotacji zespołu i grał albo ogony, albo przybijał piątki innym graczom, albo podawał ręczniki. Szanse na grę miał w zasadzie tylko gdy odsyłano go D-League do zespołu Rio Grande Valley Vipers. Gra w d-league to była inna bajka, tam wybierany do All Star Game i najlepszy Debiutant ligi a w Rockets w najlepszym wypadku zapchajdziura w końcówkach. W 2014 roku ponownie dołączył do Rockets na ligę letnią, ale już nikt nie zdecydował się dać mu szansy i Robert pozostał bez angażu w NBA. 1 listopada i kolejny draft Roberta tym razem do D-League i wybór z pierwszym numerem do Grand Rapids Drive czyli drużyny „podłączonej” do Detroit Pistons.

2014 rok to był okres kiedy Sixers dokonywali rewolucji w zespole  i budowali zespół praktycznie od zera, szukając nowych talentów i dając szansę tym którym odmówiono w innych zespołach. Już 15 listopada tego roku RoCo  podpisał kontrakt z Sixers, a 17 listopada zadebiutował w jej barwach rzucając 6 pkt, trzykrotnie zbierając piłkę z tablic, dodał również dwie asysty i dwa przechwyty. Od tego meczu RoCo grał już coraz lepiej. Kiedy przyszedł do Sixers znany był przede wszystkim jako przyzwoity strzelec zza łuku, jednak z czasem jego głównym atutem stała się obrona. Covington stał się wyśmienitym graczem 3&D. O ile ofensywnie miewa słabsze występy to w obronie jest zawsze i wszędzie, nie odpuszcza, jest wszechstronny i potrafi w zasadzie bronić na pozycjach od 1 do 3 a czasem nawet 4 . I to właśnie jego nieustępliwość i wytrwałość i poświęcenie w grze obronnej spowodowała, że RoCo już na stałe znalazł się w rotacji Sixers, a aktualny sezon jest chyba najlepszym w jego karierze i Roberta zna już cała liga, a Houston Rockets plują sobie w brodę, że kiedy mieli okazje to wypuścili taki diament z rąk.

T.J. I Covington to w mojej ocenie gracze o niezwykle twardych charakterach, dzięki którym znaleźli się w NBA. Ten charakter widać w ich grze, są pewni siebie, zdecydowani, nie boją się podejmować trudnych decyzji, nigdy nie narzekają, a niepowodzenia motywują ich do jeszcze cięższej pracy. Tacy zawodnicy to prawdziwy skarb. To jest typ zawodników, którzy grają w mistrzowskich drużynach. Nie mają przerośniętego ego, które tylko blokuje rozwój w wielu przypadkach, ale wykorzystują każdą szanse jaka im się przytrafia. Ostatnio oglądałem mecz z Orlando. T.J. po raz pierwszy w tym sezonie zagrał w pierwszej piątce i……..i spisał się lepiej niż na medal. Rozgrywał, rzucał, bronił, dowodził, a Sixers wysoko pokonali Magic.  Mówiąc szczerze nie wypadł gorzej w tym meczu niż Ben Simmons. Covington natomiast robił to co do niego należało rzucał i bronił. Rozumiem, że to „tylko” jeden mecz, ale nie zdecydowałbym się wystawiać tej „laurki” tym graczom gdyby nie fakt, że ich świetna gra ma miejsce w każdym meczu. W chwili obecnej w całej NBA nie znajdziemy, scouta, trenera, Managera czy nawet zwykłego kibica, który wzruszy ramionami i przejdzie obojętnie obok nazwiska McConnell i Covington. Ci gracze stali się marką samą w sobie i nie wyobrażam sobie gry Sixers bez tej dwójki.

5 myśli na temat “Mistrzowie drugiego planu

  • 4 grudnia 2017 o 14:04
    Permalink

    świetny felieton ;) w odniesieniu do tej dwójki też fajne jest to, że mogliśmy oglądać ich rozwój od samego początku i jak z każdym meczem stają się lepsi…

    Odpowiedz
  • 4 grudnia 2017 o 19:16
    Permalink

    No tak, sama prawda. Uwielbiam ich. To są po prostu twarde Skurwy…. które nikomu nie popuszczą!!! Jak drużynie nie idzie to widać na ich twarzy skupienie i mobilizacje, żeby grać dalej i starać się być lepszym. Kto z naszej drużyny trafiał w poprzednim sezonie jakieś gamewinnery? :)

    Odpowiedz
  • 4 grudnia 2017 o 20:19
    Permalink

    Tekst fajny, ale mała prośba na przyszłość – więcej akapitów. Akapit powinien mieć maksymalnie 4-5 zdań i nie więcej jak 10 linijek. Piszę to z perspektywy człowieka, który opublikował 2,5 tysiąca artykułów w sieci ;-)

    Odpowiedz
  • 4 grudnia 2017 o 22:19
    Permalink

    Prosimy o więcej tego typu artykułów. Bardzo ciekawy.

    Odpowiedz
  • 4 grudnia 2017 o 23:11
    Permalink

    A moze by tak kazdego zawodnika z druzyny opisac ? albo chociaz jakieś ciekawsze historie.
    Lubie wiedzieć coś wiecej niż tylko suche statystyki i info z biografii. Moze by sie dało jakoś przyblizyc charaktery albo pasje zawodników. Ciekawym przypadkiem jest Boris Diaw niby taki średni gracz a jaka osobowość i pasje

    Odpowiedz

Skomentuj Bza Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *