Recenzja filmu dokumentalnego „IVERSON”

Duże wrażenie robi w filmie „IVERSON” scena, która tłumaczy genezę słynnej konferencji prasowej, podczas której Allen Iverson powtarza słowo „practice”. Widzimy monolog Iversona, przerywany jego najnowszymi wypowiedzami na ten temat oraz komentarzem trenera Johna Thomspona. Oboje tłumaczą, dlaczego Iversonowi puściły nerwy i przekonują, że koszykarz nie krytykuje treningów samych w sobie. Po czym przy coraz głośniejszej muzyce widzimy pełen kontekst tamtego spotkania z mediami, wreszcie słyszymy to, co powiedziano wcześniej i później. To najlepszy fragment filmu i jednoczesnie scena, która doskonale pokazuje sposoby manipulacji, używane przez media, aby wykreować lub zniszczyć jednostki.

W tej scenie zawarty jest cały przekaz i sedno tego dokumentu, który powstał przy ścisłej współpracy z Allenem Iversonem, aby ten wreszcie mógł własnymi słowami powiedzieć, za kogo naprawdę się uważa. Żeby mógł pokazać, że nie jest taki, jak widzi go większość ludzi na podstawie niesprawiedliwego wizerunku wykreowanego przez media. To naprawdę udało się i sam pomysł, żeby to AI był niemalże narratorem tej opowieści i żebyśmy poznali JEGO historię z JEGO perspektywy, gdzie indziej mógłby być nieobiektywny, ale tutaj sprawdza się świetnie.

Bardzo ciekawe są także początkowe fragmenty filmu, opowiadające o młodości legendarnego zawodnika Sixers. Szybko można wczuć się w bohatera. Zrozumieć jaką wielką pasją (a nie tylko sposobem na wyjście z getta) był dla niego sport i zauważyć, że on sam już jako nastolatek wiedział o tym, że profesjonalna kariera była mu przeznaczona. I to mimo tych wszystkich przeszkód, jakie stawały na jego drodze. Na plus kilka prywatnych fragmentów filmowych czy zdjęć, których nie widzieliśmy wcześniej. Podpatrujemy dzięki nim, jak zachowywał się koszykarz z dala od światła reflektorów. Najwięksi fani nie dowiedzą się nic nowego, ale sam sposób, w jaki ta historia została opowiedziana, wciąga i nie pozostawia nas obojętnym.

https://www.youtube.com/watch?v=RzFEOOzO_6A
 

Niestety później jest już gorzej. Sprawa bójki w kręgielni, procesu i wyroku na „czwórkę z Hampton” jest pokazana czytelnie i klarownie, ale pod tym względem dużo ciekawszy i dogłębny jest niezależny dokument „No Crossover: The Trial of Allen Iverson” z 2010 roku. Od momentu debiutu Allena Iversona w lidze jego historia jest już opowiadana dosyć schematycznie (przypomina film „The Answer” z 2001 roku) i nie zaskoczy niczym nowym. Po sezonie 2001-02 o dalszej karierze i problemach w Philadelphii jest niewiele, a występy w Denver oraz epizody w Detroit, Memphis i w Turcji są przedstawione minimalistycznie i równie dobrze mogłoby ich nie być. Krótkie wyjaśnienie, że Nuggets nie przedłużyli kontraktu z Iversonem, a Pistons i Grizzlies nie wywiązali się z obietnicy o wystawieniu zawodnika do wyjściowej piątki, zostawia wielkie poczucie niedosytu. Bardzo ciekawym wyjątkiem jest jedynie motyw walki władz NBA z wizerunkiem Iversona – krytyka jego wyglądu i wprowadzenie w lidze „dress code”.

Szkoda, ponieważ o wczesnych latach Iversona, o karierze szkolnej, bójce na kręgielni i latach sukcesów w Sixers wiemy już wiele z prostego powodu – to wydarzenia z dalekiej przeszłości i mogliśmy się o nich dowiadywać z wielu, ujawnianych przez lata źródeł. O ostatnich latach w NBA i wydarzeniach po zakończeniu kariery wciąż wiemy mniej, oczywiście jeśli chodzi o punkt widzenia samego zawodnika. Nie chodzi tylko o koszykówkę. Od początku seansu wiele słyszymy o tym, jak rodzinnym człowiekiem jest Iverson, jak bardzo kocha żonę i dzieci, więc osobiście byłem najbardziej rozczarowany tym, że zabrakło jego komentarza na temat rozpadu własnego małżeństwa. Prywatnych odczuć na temat tej sytuacji i planów na życie osobiste w przyszłości (dzisiaj już wiemy, że Iversonowie dalej są razem).

Podsumowując – warto zapoznać się z tą pozycją. Przez większą część trwania chwyta kibiców koszykarza za serca, bo opowiada w hipnotyzujący sposób o jego karierze krok po kroku i nawet jeśli nie dowiadujemy się nic nowego, to przyjemność z oglądania jest spora. Aż chce się odpalić jakiś stary mecz Sixers i obejrzeć AI znowu w akcji! Osoby zainteresowane NBA, jednocześnie nie będące fanami AI, dowiedzą się natomiast wiele nowego. Niestety sporym rozczarowaniem jest potraktowanie ostatnich lat „po łebkach”, przez co film sprawia wrażenie, jakby twórcom nagle zabrakło chęci na jego dokończenie. Co nie zmienia faktu, że to wspaniały prezent dla kibiców. Co ważniejsze – doskonale wywiązuje się ze swojego celu, czyli przedstawienia prawdziwego wizerunku Allena Iversona jego krytykom. Fragment piosenki Niny Simone na wstępie „I’m just a soul whose intentions are good, oh Lord, please don’t let me be misunderstood” nie pozostawia co do tego złudzeń).

„Iverson”, showtime 2015. Moja ocena: 7.5/10.
 

3 myśli na temat “Recenzja filmu dokumentalnego „IVERSON”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *