Sixers – Knicks 91:98
Naprawdę sporadycznie używam określenia „moralny zwycięzca”, jednak w przypadku tego spotkania właśnie to ciśnie się na usta na klawiaturę. Sixers przegrali z najgorszym zespołem w lidze, ale nie mają czego się wstydzić, bo grali w sporym osłabieniu. Brakowało ich najlpeszego punktującego (Tony Wroten), najlepszego zbierającego (Nerlens Noel) i najbardziej doświadczonego zawodnika (Luc Mbah a Moute). W wyjściowym składzie po raz pierwszy wyszedł Furkan Aldemir (który nie umie rzucać, ale grał w kluczowych minutach, kiedy potrzeba było strzelca), wiele minut dostali Malcolm Thomas i JaKarr Sampson (udowadniając, że to powinien być ich ostatni sezon w lidze). Co ważniejsze – po tym spotkaniu to Knicks są dalej najgorszą ekipą w NBA, więc nieważne, że wygrali „pojedynek tankujących”.
Mimo wszystko Sixers walczyli. Po wyrównanej pierwszej połowie, w trzeciej kwarcie Knicks wyszli na wyraźne prowadzenie. Sixers przetrwali ich serię, dwukrotnie w czwartej kwarcie niwelując straty do zaledwie dwóch koszy, głównie dzięki świetnej grze ofensywnej Michaela Cartera-Williamsa i postawie Henry’ego Simpsa pod tablicami. Wynik rozstrzygnął się w finałowych akcjach.
Mimo heroicznej walki w defensywie (2 piękne bloki Granta!), nie udało się powstrzymać Langstona Galloway’a (będącego na 10-dniowym kontrakcie – nie tylko Sixers udaje się wyłowic talenty znikąd) przed trafieniem decydujacej trójki na 15 sekund przed syreną. Problem w tym, że tych akcji nie powinno nawet być, bo kilkanaście sekund wcześniej Jason Smith wyraźnie i obiema nogami znalazł się na aucie, ale sędziowie to przegapili pozwalając gościom grać dalej. Gdyby nie ten błąd, losy meczu prawdopodobnie byłyby inne.
W Sixers najlepiej wypadli Carter-Williams (27 punktów, 6 zbiórek, 7 asyst – w tym dwie efektowne na alley-oopa, 5 przechwytów – w tym dwa w ostatnich minutach meczu), Henry Sims (11 punktów, 12 zbiórek), jednak prawdziwą sensacją była gra Jerami Granta. Ten tegoroczny debiutant zdobył wprawdzie tylko 4 punkty i 2 zbiórki, ale zagrał fenomenalnie w obronie, blokując aż 8 rzutów rywali (z czego 7 bloków było naprawde pięknych i czystych, w grze jeden na jednego, a dwa z nich miały miejsce w dwóch kolejnych finałowych akcjach meczu). Ostatnim razem w Philadelphii tak blokował Samuel Dalembert w 2007 roku.