Play-offs: Sixers – Nets 145:123 (G2)
Po wspaniałym meczu Sixers odzyskali honor, który stracili w pierwszym spotkaniu serii, marnując przewagę własnego parkietu. O ile w pierwszej połowie gra była wyrównana, to w trzeciej kwarcie nastąpiła trudna do opisania dominacja, a bezsilni gracze rywali poznikali gdzieś na parkiecie. Zacznijmy jednak po kolei…
Liderzy Sixers zaczęli spotkanie mocno zmotywowani, dzięki czemu objęli prowadzenie 14-8. Szczególnie Simmons robił to, czego brakowało w poprzednim meczu, a więc grał agresywnie, odważnie wchodząc pod kosz i dobrze znajdując partnerów. Redick zaczął trafiać, zaskoczył też Marjanović, który trafił trzy kolejne rzuty, w tym dwa z pół dystansu zostawiony przez obrońców (ku uciesze Mutombo i Iversona siedzących razem na trybunach). Wstrzelić nie mógł się tylko Harris, za to Nets dziurawili siatkę kolejnymi trójkami i tylko dlatego utrzymywali się w grze. Sixers wygrali pierwszą odsłonę 34-28, rzucając na 56% skuteczności z gry, za to Nets byli lepsi 5-1 za trzy. Simmons i Redick zdobyli 17 punktów, czyli o 5 więcej niż w całym meczu numer jeden, Marjanović dodał 8 oczek.
Druga odsłona zaczęła się dla gospodarzy od serii 12-3, z czego dwa kosze należały do pobudzonego Embiida, który zaczął dużo grać 1 na 1. Przewaga Sixers sięgnęła 13 punktów, ale dwie błyskawiczne trójki rywali momentalnie zniwelowały ją do siedmiu. Reszta kwarty to widowiskowe akcje obu stron, ale to Nets byli bardziej skuteczni i powoli odrabiali straty. Na 35 sekund przed końcem Embiid podczas akcji ofensywnej uderzył łokciem LeVerta, przez co dostał faul techniczny, a Sixers stracili dwa wolne i na tablicy był już remis po 64. Ale 33 sekundy później Kurucs walcząc o pozycję, uderzył także łokciem Simmonsa (chociaż mniej groźnie). Podyktowano znowu technika, a Australijczyk trafił tylko jeden rzut, ustalając wynik po pierwszej połowie na 65-64 dla Sixers.
Po kilku minutach drugiej połowy znaliśmy już zwycięzcę tego spotkania. Sixers grali niewiarygodnie dobrze, rozpoczynając trzecią kwartę od serii 21-2 (z czego aż 11 punktów Embiida). Wszystkie trybiki w ich maszynie działały bez zarzutu, zaangażowanie w defensywie było widoczne gołym okiem, a rzuty wpadały do kosza jeden za drugim. Kiedy Sixers wyszli na prowadzenie 86-66, Simmons po kolejnej udanej akcji przebiegł się po parkiecie z ręką przyłożoną do ucha w stylu Iversona, i tym razem usłyszał owację, zamiast buczenia. Przerwa nie pomogła Nets, którzy grali jak Sixers w meczu otwarcia, albo jeszcze gorzej (7 pudeł w 8 pierwszych rzutach tej kwarty, nie istniejąca obrona). Po zakończeniu tej ćwiartki mieliśmy wynik 116-87 dla Sixers, którzy stracili 23, a rzucili 51 punktów (ponad 70% skuteczności), wyrównując rekord play-offs z 1962 roku należący do Los Angeles Lakers.
Po dwoch minutach finałowej kwarty przewaga Sixers wzrosła do 31 punktów, za sprawą świetnego duetu Harris – Scott. Wtedy na parkiet wbiegły już rezerwy obu drużyn, aby dograć mecz do końca (jak widać po wyniku końcowym, przeciwnicy okazali się nieco lepsi) i dać starterom odpocząć przed spotkaniem numer trzy, które rozegrane zostanie w czwartek w Brooklynie. Po dwóch meczach w Philadelphii mamy remis 1 – 1 w serii do czterech zwycięstw.
Na koniec krótki przegląd statystyk: Ben Simmons zanotował triple-double (18 punktów, 10 zbiórek, 12 asyst) w niespełna 30 minut gry, Joel Embiid zdobył 23 punkty i 10 zbiórek w zaledwie 20 minut na parkiecie, Tobias Harris dodał 19 punktów, J.J. Redick rzucił 18 punktów, Mike Scott zdobył 17 punktów, a Boban Marjanović dołożył 16 punktów. Jak widać – bardzo zespołowa gra i spory udział rezerwowych w zwyciestwie.
Embiid I Simmons mają ogień w oczach od początku, oby tak przez cały mecz
51pkt w 3 kwarcie, chyba rekord jakiś :O Tak powinna grać ta drużyna!
Byłem za benchowaniem Bobiego, ale z solidnym rzutem z półdystansu facet naprawdę w dużej mierze sam się broni. Choć poziom jego defensywy to pewnie jeden z powodów tak wysokiego wyniku ;)
Nie oglądałem meczu ale co tam, po skrótach i analizach można się trochę powymądrzać – przeraża mnie pick&roll Nets, jest zabójczy, bo często praktykowany na bardzo małych przestrzeniach, gdzie jest problem z przejmowaniem krycia. Ale pokazaliśmy dziś nieprawdopodobną siłę ognia i lecimy w kierunku 4:1!
Martwi mnie kolano Embiida. Nie chcę być złym prorokiem, ale wyczuwam ciągłe ograniczenia minutowe/ siadanie na ławce w niektórych spotkaniach oraz operację po sezonie. Bo to co się dzieje, że po takim odpoczynku gra cały czas z bólem, nie jest normalne.
Ja też meczu nie widziałem ale w highlistach było widać team spirit. Mecz prawie, że idealny, wysoka skuteczność, dobry ruch piłki w ataku – widać wyciągnięte wnioski z game 1. Swoją drogą Embiid nie oddał żadnego rzutu za 3, ciekawe jak będzie to wyglądać w następnych meczach