Sixers – Celtics 95:116

Siedzę i próbuję coś napisać o tym meczu, ale po prostu nie potrafię sklecić jednego zdania. Jest mi niezmiernie ciężko jako kibicowi Szóstek pisać o takim spotkaniu, bo najchętniej spuściłbym na to zasłonę milczenia i położył się spać z nadzieją, że jak się obudzę to okaże się, że był to tylko zły sen. Jednak zanim to zrobię postaram się mimo wszystko „coś” napisać, aby uniknąć tego przykrego obowiązku później jak wstanę i okaże się, że to wszystko prawda. Z góry przepraszam za formę dzisiejszego opisu, ale na nic innego po prostu dzisiaj mnie nie stać.

Ogólnie cały mecz można porównać do meczu kontrolnego drużyn z 2 różnych lig, gdzie jedna to w pełni profesjonalny zespół, grający w zorganizowany sposób pod obiema tablicami, pewny swoich umiejętności i biorący co swoje. Natomiast druga drużyna zlepek koszykarzy „z papierami na granie” jednak zdominowanych i przestraszonych przez tę zorganizowaną maszynę z którą przyszło im się zmierzyć.

Czy mogę napisać coś pozytywnego o grze Sixers? Nie! No może tylko Ben Simmons był tym pozytywnym akcentem, który zagrał przyzwoicie i widać było, że pomimo swoich ograniczeń chłopak się naprawdę starał (23/9/5). W tym momencie miałem plan „hejtować” resztę zespołu, ale ograniczę się do jednej osoby, która chyba zasługuje na to najbardziej, z uwagi na fakt, że podobno jest liderem zespołu. Joel Embiid, mierzący 2,13 cm kolos, bestia strefy podkoszowej (podobno) w dzisiejszym meczu wyglądał jak wyrośnięty dzieciak, który dopiero zaczyna swoją przygodę z koszykówką. JoJo nie robił dzisiaj nic, zaliczył więcej fauli niż celnych rzutów z gry, nie potrafił trafić do kosza z odległości niecałego metra, a kiedy tylko wykonywał kozioł piłka już nie wracała już do jego dłoni i padała łupem przeciwników. „The Process” dorobił się w tym spotkaniu 11 pkt, 5 zb. i 1 as trafiając 1 (JEDEN!) rzut z gry na 11 oddanych.

Wielkie gratulacje należą się przeciwnikom, gdzie pisać można w samych superlatywach. Celtics pokazali naprawdę dobry, miły dla oka basket. Było tam wszystko, obrona, walka, widowiskowe i wygrane pojedynki 1 na 1, kontry, a wszystko to okraszone punktami w końcówce ulubieńca publiczności Taco Falla. Jelen Brown zaaplikował Sixers dzisiaj 32 pkt i 9 zb., a Jason Tatum 25 pkt.

Philadelphia 76ers niewątpliwie przeżywają kryzys w tym sezonie. Brett Brown się w mojej ocenie wypalił i tu nowy trener potrzebny jest od zaraz, ktoś kto kopnie w zadek naszych liderów i sprawi, że Joel zacznie grać agresywniej i z większym zaangażowaniem, Ben będzie chciał wznieść swoją grę na wyższy poziom i zacznie rzucać, a reszta zespołu zacznie realizować określone zadania, a nie grać to, co dla nich wygodne.

3 myśli na temat “Sixers – Celtics 95:116

  • 2 lutego 2020 o 05:07
    Permalink

    Nie wiem czego byłem właśnie świadkiem, ale najjaśniejszym punktem tego meczu było wejście na boisko Tacko. Ta drużyna nie ma tożsamości.

    Odpowiedz
  • 2 lutego 2020 o 19:37
    Permalink

    Chyba „The processss” można włożyć w cztery litery. Mamy zajebisty zespół jeśli chodzi o nazwiska ale co z tego jeśli NIE mamy skórwiela. Takiego jebanego Answera. Wychodzę na boisko żeby wygrać. Mentalność mentalność. Ta ekipa tego nie ma.

    Odpowiedz
  • 2 lutego 2020 o 20:26
    Permalink

    Jesteśmy w ciężkiej sytuacji. Zmiana trenera w środku sezonu jest mało prawdopodobna ale momentami mam dość tej chaotycznej gry z podkoszowym potworem na linii 3 punktowej i rozgrywającym z zasięgiem oldschoolowego centra(dzisiejszy Center sieknie trójkę jak go zostawic). Zastanawiam się czy jest to spowodowane ubogim zakresem zagrywek naszego trenejro czy fatalną egzekucją naszych gwiadorków. Tak jak powiedział kolega wyżej, mamy świetny skład ale pomysłu na grę żadnego. Tankujace drużyny są lepiej przugotowane taktycznie. Monty kiedyś zaproponował Udoke na trenera i uważam ten ruch za najmniej inwazyjny który nie powinienem zaszkodzić drużynie.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *