Dziękujemy, Allen!
Artykuł opublikowany na Sixers.pl pierwotnie 20 grudnia 2006 roku. Przypominamy go w ramach serii „Powrót do przeszłości”, abyście mieli dostęp do najlepszych i najciekawszych tekstów z historii tego serwisu.
Kiedy w czerwcu 1996 roku Pat Croce, ówczesny prezydent Philadelphii 76ers, wybrał w drafcie do NBA gwiazdę Georgetown University, młodego gniewnego Allena Iversona, nie brał przysłowiowego „kota w worku”. O klasie i zadziwiających umiejętnościach tego zawodnika było wiadomo już od dawna, dlatego już dwa miesiące wcześniej kiedy Croce wylosował numer pierwszy w loterii dla Sixers, cieszył się jak dziecko, bo wiedział, że jest to jednoznaczne z pozyskaniem właśnie Iversona. Dzisiaj, nieco ponad 10 lat od tego wydarzenia, możemy powiedzieć, że wybór ten był bez wątpienia słuszny.
Trudno pisać o wszystkich zasługach tego koszykarza podczas minionej dekady, bo jest ich zbyt wiele. Wystarczy tylko wymienić tytuł MVP sezonu 2000/01, dwie nagrody MVP All Star Game oraz cztery tytuły Króla Strzelców i trzy tytuły Najlepszego Przechwytującego. Wystarczy przypomnieć o sukcesach drużynowych – dzięki Iversonowi Sixers z czerwonej latarni NBA stali się klubem, który poza drobnymi wyjątkami zaczął uczestniczyć w play-offs, a w 2001 roku dotarł nawet do samych finałów NBA. I wreszcie wystarczy dodać, że „efekt Iversona” to także spopularyzowanie Sixers wśród milionów fanów na całym świecie, krocie przychodów z biletów na mecze, koszulek i rozmaitych gadżetów oraz oddziaływanie na mentalność szarych kibiców NBA, którzy uwierzyli, że serce, wola walki i nawet zbytnia pewność siebie, a nie tylko wzrost i dobre warunki, mogą coś znaczyć w koszykówce. Już tylko to sprawia, że widzimy, że podczas tych 10-letniej kariery zapisał się on już na stałe na kartach historii nie tylko Philadelphii 76ers, ale także całej ligi NBA.
Dzisiaj, po 10 latach sukcesów i porażek, era Iversona dobiegła końca. Plotek o oddaniu lidera Sixers nasłuchaliśmy się wiele właściwie od początku jego gry w NBA. Niespełna sześć lat temu omal nie doszło do transferu, który szczęśliwie zablokował Matt Geiger, nie godząc się na przenosiny wraz z Allenem do Detroit Pistons. Teraz nadszedł dzień, w którym nieustające plotki stały się faktem.
W tym momencie możemy tylko z łezką w oku przypominać sobie wszystkie te momenty, które w przeszłości celebrowaliśmy razem z Iversonem. Postępy sezon za sezonem od 1996 roku, niesamowita walka Sixers w całych pamiętnych play-offs 2001, wyczyny Iversona w meczach gwiazd, oraz niezapomniane pojedyncze spotkania ligowe. Nie tylko te, w których padały indywidualne rekordy punktowe Iversona, ale też jego wspaniale asysty czy przechwyty, kluczowe akcje w finałowych sekundach oraz momenty, w których ośmieszeni obrońcy padali na parkiet po zabójczych cross-overach. No i chwile uwiecznione na wielu znanych wszystkim fotografiach, kiedy po zwycięstwach AI wpadał w przypływie radości w ramiona także już byłych zawodników Sixers -Erica Snowa, Aarona McKie czy Derricka Colemana, a ostatnio Samuela Dalemberta czy Andre Iguodali.
Nikt nigdy nie ukrywał, że Iverson nie jest idealnym koszykarzem, nie jest też nieomylnym człowiekiem. Przez te lata poznaliśmy również wiele jego wad, chociaż niektóre dla fanów były odczytywane pozytywnie, bo świadczyły o twardym charakterze i wierze w siebie Iversona, nawet, jeśli prowadziły do złych decyzji na boisku czy poza nim. Ale nikt nie ukrywa, że pomyłek było sporo, starania „Answera” nie zawsze przynosiły pozytywny skutek. Zaobserwowaliśmy jednak również głębokie zmiany, jakie w ciągu tych wszystkich lat zaszły w psychice tego gracza. Z kolei sukcesy i droga wzwyż Sixers skończyły się cztery lata temu wraz z odejściem Larry’ego Browna, a ostatnie sezony, czy to za sprawą złych decyzji władz klubu, czy innych, to czas w którym Sixers nie byli już tą siłą co kiedyś. Wtedy, cytując artykuł z 2002 roku w Gazecie Wyborczej -„każda drużyna trzęsła się na myśl o starciu w play-offs z zespołem Iversona”. Ostatnio z samym awansem do PO było już różnie, a w tym sezonie po świetnym początku, Sixers powoli znowu stają się czerwoną latarnią NBA. Historia zatoczyła koło.
Mimo to, gwiazda lidera Sixers w tym czasie nic a nic nie zbladła, wręcz odwrotnie, wylewał on z siebie siódme poty aby wspomóc już słabszy zespół, by nauczyć czegoś młodszych kolegów, a każdy jego mecz był rozegrany tak, jakby miał być ostatnim. Dlatego też teraz, kiedy jego era dobiegła końca, nikt nie powinien wypominać tych gorszych chwil. Za kilka lat nikt już po prostu nie będzie ich pamiętał, a zdjęcie Allena Iversona niezależnie od tego, jak dalej potoczy się jego kariera, będzie można znaleźć w encyklopediach pod hasłami „determinacja”, „talent”, „wola walki” czy po prostu „legenda NBA” obok fotografii wielu innych, niezapomnianych koszykarzy. Legenda na zawsze kojarzona z Philadelphią 76ers, tak jak Michaela Jordana wszyscy kojarzą tylko z Bulls, Gary’ego Paytona z Sonics, Dominique Wilkensa z Hawks, czy Hakeema Olajuwana z Rockets…
Kończy się pewna era, a więc nastał czas, abyśmy my jako wierni kibice z całego serca podziękowali Iversonowi za te wszystkie ekscytujące wspomnienia. Być może nie wyobrażamy sobie go w barwach innej drużyny. Dla nas i chyba dla wszystkich na zawsze pozostanie zawodnikiem Sixers 1996-2006, ale życzymy mu także sukcesów na dalszej drodze kariery i szybkiego wywalczenia pierścienia mistrzowskiego, który należy się AI jak prawdopodobnie nikomu innemu w lidze. Może więc powinniśmy się cieszyć, że chociaż Allen odchodzi, to będzie miał szansę sięgnąć po tytuł, do czego warunków w Sixers nikt mu nie stworzył. Iverson zawsze podkreślał, że nigdy nie chce grać gdzie indziej, niestety jak to w życiu bywa, nie zawsze można mieć co się chce i czasem trzeba ustąpić. Zwłaszcza po dziesięciu latach prób. Chociaż to smutne.