Sixers – Thunder 121:90
Sixers zmierzyli się z jedną z najsłabszych drużyn w lidze i wypadli tak, jakbyśmy tego oczekiwali – rozbili rywala bez najmniejszych problemów. Do drużyny Doca Riversa wrócili niemal wszyscy kontuzjowani gracze, pauzował jedynie Danny Green zastąpiony w pierwszej piątce przez Furkan Korkmaza.
Starterzy jednak znaczną część pojedynku z Thunder przesiedzieli na ławce. Po wyrównanej pierwszej kwarcie, na początku drugiej udało się wreszcie wyjść na dwucyfrowe prowadzenie. Przed przerwą wynosiło ono już 17 punktów, po powrocie z szatni urosło do 20 oczek, a pod koniec trzeciej kwarty mieliśmy 30 punktów różnicy. Na parkiecie wówczas byli już zawodnicy z głębokich rezerw, którzy również spisywali się świetnie, powiększając nawet przewagę do 37 punktów!
Trzeba jednak przyznać, że Thunder rozegrali koszmarne spotkanie i prawdopodobnie pokonani by byli także przez Sixers z czasów „Procesu”. Rekordowe w sezonie 29 strat (!) i skuteczność 23% za trzy (w tym dwa kolejne airballe w ostatniej kwarcie) mówią same za siebie. To 14. z rzędu porażka zespołu z Oklahomy, co jest wyrównaniem niechlubnego rekordu tej organizacji.
Z kolei Sixers zaliczyli aż 22 przechwyty, co jest ich najlepszym wynikiem od 35 lat. Przerwali najdłuższą w sezonie serię 4 porażek i patrząc na kolejne, nieco łatwiejsze spotkania (dwukrotnie Hawks i Spurs) to wciąż mają szansę przegonić Nets z pozycji lidera konferencji wschodniej.