GM Sixers odchodzi: Sam Hinkie jako ofiara przypadku

Siódmego kwietnia, kilka minut po godzinie drugiej polskiego czasu Marc Stein posłał w koszykarski świat, jedną w moim odczuciu z najbardziej zaskakujących biorąc pod uwagę wszystkie związane z nią okoliczności, informację. Sam Hinkie podjął decyzję o porzuceniu posady generalnego menedżera 76ers. Nieco już ospały w tej części sezonu twitter, nagle przebudził się z przedplayoffowego letargu. Opinie wobec decyzji GMa i samej jego pracy były jak można się spodziewać różne.

Osobiście, po pierwszym przeczytaniu tej nowiny poczułem się bardzo dziwnie. Jeszcze dzień wcześniej, słuchając występu Hinkiego w Lowe Post, który był prawdopodobnie jednym z najlepszych w historii tego podcastu, jeszcze bardziej utwierdziłem się w przekonaniu, że generalny menedżer Sixers wie co robi i ma plan na budowę tej drużyny nie będący, jak często powszechnie przedstawiano jedynie liczeniem na łut szczęścia. Mało tego egzekwował on ten plan bezwzględnie od swojego pierwszego dnia w Philadelphii. I mówiąc o tym całym projekcie nie mam na myśli jedynie Trust the Process – hasła, z którym utożsamiało się wielu fanów Sixers. Hinkie sprowadził, ze sobą do Philly jednych z najbardziej wykwalifikowanych ekspertów mających pomagać mu w zbudowaniu mocnej drużyny.

Naprawdę wielka szkoda, że nie będzie on w stanie wprowadzić go w kompletnym stanie w życie. Choć może zdecydowanie lepszym wyrażeniem w tym wypadku byłoby – nadzorować go, gdyż czy ktoś tego chce czy nie, decyzje podjęte za kadencji Hinkiego w pewien sposób nakreślił drogę organizacji z Pensylwanii na kilka najbliższych sezonów. W tym momencie doszedłem jednak do wniosku, że za niedługo przez przypadek stworzę hasło The Plan, niebezpiecznie przypominające The Process. Zastanówmy się nad czymś ważniejszym.

Ocenianie decyzji Sama Hinkiego jest naprawdę bardzo trudne. Przede wszystkim nie znamy i zapewne nigdy nie będziemy znali wszystkich jej powodów. Jestem pewny jednak jednej rzeczy, Hinkie na pewno nie podjął tej decyzji z powodu braku pomysłu na dalsze prowadzenie organizacji. Nie po tym wszystkim co konsekwentnie czynił przez te trzy lata. Do odejścia został on w pewnym stopniu zmuszony. Już w obecnym sezonie kierownictwo 76ers wysłało w stronę absolwenta Stanford sygnały o zmniejszonym wobec niego zaufaniu oraz roli w hierarchii organizacji. Mam tutaj na myśli, sprowadzenie Jerry’ego Colangelo oraz również Mike’a D’Antoni. Są to nazwiska liczące się w świecie NBA. Szczególnie Colangelo po dołączeniu do Sixers zaczął się zajmować pewnymi sprawami spoczywającymi wcześniej na barkach Hinkiego. Według niektórych informacji, Sam został w pewien sposób zmuszony do opuszczenia stołka, z powodu planów właścicieli na sprowadzenie kolejnej osoby mającej przejąć niektóre z jego obowiązków.

Ale skąd to nagłe osłabienie zaufania wobec byłego już generalnego menedżera Sixers, ze strony posiadaczy organizacji? Oczywiście najprostszą odpowiedzią mógłby być prosty rzut oka na wyniki drużyny w ostatnich sezonach. I naprawdę nie chciałbym żeby to było powodem, gdyż świadczyło by to po prostu o bezmyślności i braku konsekwencji tych ludzi. Plan oparty na ekstremalnym wręcz tankowaniu z założenia nie gwarantuje wielu zwycięstw. I nikt nie może w tym momencie powiedzieć, że tankowanie było jedynie pomysłem Hinkiego i właściciele nie zgadzali się z takim konceptem. Gdyby coś takiego miało miejsce to Sam nie przetrwałby nawet jednego sezonu. Więc jeżeli plan na budowę drużyny w dużej mierze poprzez wysokie wybory w drafcie był jasno nakreślony, dlaczego rola Hinkiegio była stopniowa w tym wszystkim marginalizowana? Czy wykonywał on dobrą robotę jako generalny menedżer?

Przy odpowiedzi na ostatnie pytanie pojawia się bardzo duży problem. Mianowicie, ocena pracy kogoś takiego jak generalny menedżer drużyny z najlepszej koszykarskiej ligi świata, jest wielce złożona i przy jej wystawianiu trzeba brać pod uwagę dużą ilość czynników. Co ważne i według mnie w tej sprawie może nawet kluczowe, należy zastanowić się nad losowością i przypadkiem. Przy jakiejkolwiek próbie wydania takiej oceny należy również pamiętać, że nie powinna być ona zero-jedynkowa. Z racji tego, że jest to jednak artykuł publicystyczny a nie tekst akademicki, postaram się w możliwy dla mnie sposób ocenić te lata Hinkiego w Philly.

Pierwsze co od razu przyszło mi na myśl przy analizie wszystkich ruchów GMa, było wyrażenie, które znajduje się w tytule tego tekstu. Moim zdaniem Sam Hinkie jest po prostu ofiarą przypadku. Ale o tym za chwilę. Przy modelu budowy drużyny na podstawie draftu najrozsądniejsze wydaje się po prostu sprawdzenie jak radziły sobie wybory z ery Hinkiego w lidze. I tutaj napotykamy pierwszy duży problem. Ci zawodnicy nie spędzili w NBA na tyle czasu, żeby określać ich definitywnie jako dobre i złe wybory. Kilku z nich m.in. Saric czy Embiid nie rozegrali nawet minuty. To właśnie w dużym stopniu wzbrania mnie również przed wskazywaniem tych zawodników, których Sixers pominęli w drafcie.

Nie jest to w żadnym stopniu desperacka próba tłumaczenia decyzji podjętych w dzień naboru do ligi. Tak, Hinkie mógł wybrać Goberta, Porzingisa, Hooda itd. Zamiast tego wybrał innych zawodników, bardzo prawdopodobne, że gorszych. Tylko, że według mnie pominięcie nawet o wiele lepszego zawodnika w drafcie nie powinno mieć dużego wpływu na ocenę GMa. Aby nie wpaść w taką bezsensowną spiralę gdybania, należy zdać sobie sprawę, że na to czy wybierzesz dobrego czy złego zawodnika duży wpływ ma szczęście. Pewnie większy niż się to większości wydaje. Oczywiście pojawiają się pewniaki takie jak np. Anthony Davis, ale są to bardzo rzadkie przypadki. Przeważnie, ciężko przewidzieć przebieg kariery koszykarza przystępującego do draftu, najczęściej po kilku a w wielu przypadkach nawet jednym sezonie w lidze akademickiej. Stąd nie mogą wziąć pod uwagę pominięcia Rudy’ego Goberta i reszty jako dużego błędu Hinkiego.

Wiele analiz pokazuje, że zawodnikami pokroju gwiazd zostają w przeważającej liczbie zawodnicy wybrani w obrębie 1-10 numeru. Coraz bardziej oddalając się od tych numerów szansa na wybór przydatnego zawodnika spada. W drugiej rundzie jest on już tak niska, że potrzeba naprawdę szczęścia aby znaleźć Draymonda Greena. Myślę, że to również powinno wpłynąć na ocenę draftu w wykonaniu 76ers. Oczywiście nie mam tutaj na myśli wyborów z pierwszej dziesiątki. To właśnie ci gracze powinni decydować o silę drużyny. I możliwe, że w przyszłości będą.

Kolejnym przykładem tego jak ważny jest przypadek i losowość w procesie budowania drużyny jest loteria draftu. Loteria, której Sixers pomimo dużych szans nidgy nie wygrali, przez co tracili możliwość najlepszego wyboru. Drużyna z najgorszym bilansem ma 25% szans na wygranie loterii. Ktoś mógłby, więc teraz powiedzieć, że jaki jest sens opierania planu przebudowy drużyny na zbieraniu najwyższych wyborów jeżeli nawet z najgorszym bilansem nie otrzymujesz dużej gwarancji na najlepszy wybór. Nie jest do końca prawda. Użyję w tym momencie analogii, której Zach Lowe użył we wspomnianym wcześniej podcaście w odniesieniu do szans Szóstek na przechwycenie wyboru Lakers w mistrzowskiej wymianie Cartera-Williamsa. Czy jeżeli wiedziałbyś, że po wyjściu z domu szansa na bycie trafionym przez piorun wynosi 25%, to ruszyłbyś się ze swoich czterech ścian? No właśnie, 25% to wcale nie jest mało. Więc nie można powiedzieć, że tankowanie jest jedynie liczeniem na łut szczęścia. Jest ono oczywiście w pewnym stopniu potrzebne i dotychczasowo niestety Hinkie go nie doświadczył. Dlatego mówimy o nim jako byłym generalnym menedżerze.

Więc wiemy już, że krytyczne ocenianie decyzji Hinkiego odnośnie draftu nie jest na miejscu. Wyborami za które ponosi on ogromną odpowiedzialność są oczywiście Dario Saric, Joel Embiid, Jahlil Okafor i również Nerlens Noel. Pierwsza dwójka nie zagrała nawet minuty w NBA, więc ciężko coś o nich powiedzieć. Noel od początku kariery pokazuje, że jest bardzo dobrym obrońcą i z roku na rok się rozwija. Odnośnie Jahlila, wydaje mi się, że zbyt wiele osób negatywnie ocenia jego przyszłość w NBA. Jego pierwszy sezon nie był najlepszy, ale nie powinniśmy się spodziewać niczego innego. W końcu to pierwszoroczniak. Nie jestem też fanem wydawania opinii na temat przebiegu całej kariery zawodnika na podstawie jednego sezonu, więc się wstrzymam.

Hinkie, o czym wcześniej już wspomniałem konsekwentnie wypełniał założony plan i według mnie wykonywał dobrą robotę, która mogła (i wciąż może) dać plony tegorocznego lata. W wymianie z udziałem Michael Carter-Williamsa, Sixers otrzymali trzy pierwszorundowe picki Lakers. W tym sezonie jest on chroniony jedynie 1-3, więc ekipa z Philadelphii ma dużą szansę na otrzymanie nawet czwartego wyboru. Ponad to będą mieli bardzo dużo miejsca w salary cap i w perspektywie nadchodzącego sezonu miejmy nadzieję zdrowego już Embiida i nareszcie dołączającego z Europy Sarica. To Sam Hinkie jest odpowiedzialny za taką sytuację. I w momencie w którym zbliżał się już do jej wykorzystania ster przejął ktoś inny.

Hinkie na pewno znajdzie pracę w innej drużynie. Osobiście liczę na słoneczną Kalifornię i towarzystwo Steve’a Ballmera. A nowy GM Sixers dostanie młodą utalentowaną drużynę z wieloma możliwościami w postaci wyborów w drafcie i wolnego miejsca na płacę. Jeżeli będzie on kontynuował plan nakreślony przez poprzedniego kapitana, okręt pod dumną nazwą Philadelphia 76ers powinien przez wiele lat pływać po mistrzowskich morzach i oceanach. Tylko, gdy już do tego dojdzie nie zapomnijmy o roli jaką odegrał w tym wszystkim Sam Hinkie. Niestety był on kolejnym, który w tej lidze przegrał z losowością.

11 myśli na temat “GM Sixers odchodzi: Sam Hinkie jako ofiara przypadku

  • 7 kwietnia 2016 o 09:55
    Permalink

    Ponoć Harris próbuje sprzedać Sixers. Dla mnie to jest skurwysyństwo co tam zaszło. Hinkie miał niby 5 lat na budowę. W 3 roku mu się wpieprzyli i wrzucili Jerry’ego Colangelo niby dla poprawy wizerunku. Kilka miesięcy później Sam odchodzi, a po paru godzinach Jerry zatrudnia swojego synalka nieudacznika, pewnie po dokładnym reserchu, jaki GM jest dostępny… Kibicuję Philly od początku wieku, ale to chyba najgorszy moment. Mimo ostatnich lat przegrywania widziałem światełko na końcu tunelu. Teraz zgasło, jak i gaśnie moja sympatia do tego klubu.

    Odpowiedz
  • 7 kwietnia 2016 o 10:03
    Permalink

    Aaaa co do rynku FA, bo widziałem zadowolenie, że gracze będą na Sixers inaczej patrzeć bez Hinkiego, to pamiętajcie wyczyny Colangelo. Podpisanie Bargnaniego na wielomilionowy kontrakt czy pozyskanie Rudy’ego Gay’a to jego osiągnięcia. Zresztą nie zdziwię się, jak Gay wyląduje w Philly, bo to ulubieniec Colangelo.

    Odpowiedz
  • 7 kwietnia 2016 o 10:10
    Permalink

    W ogóle to może niech przeniosą drużynę do Seattle… smutny dzień dla Philly

    Odpowiedz
  • 7 kwietnia 2016 o 10:24
    Permalink

    Swoją drogą dopiero co marzyliśmy o Butlerze czy innych młodych gwiazdach, a teraz bardziej bym się spodziewał, że w lato Colangelo family uderzy po Rondo, Evana Turnera, Gaya, Ala Jeffersona czy Luola Denga.

    Odpowiedz
  • 7 kwietnia 2016 o 11:41
    Permalink

    Mam mieszane uczucia. Z jednej strony bardzo często miałem dość tego gościa. Kiedy pozbywał się MCW byłem na niego wręcz wściekły!Trudno było oprzeć się wrażeniu, że gdy tylko zaczynał się w Philly jakiś zalążek drużyny, dobrego klimatu wokół niej, to on wszystko rozwalał w drzazgi. Z drugiej strony ta rezygnacja (zapewne wymuszona) przychodzi w momencie, gdy moglibyśmy po tych 3 latach powiedzieć w końcu „sprawdzam”. Dziwna sprawa. A pytanie: „geniusz czy szarlatan?” zostanie teraz bez odpowiedzi.

    Odpowiedz
  • 7 kwietnia 2016 o 14:52
    Permalink

    Nie mam nic do Bryana Colangelo i nie podzielam obaw związanych z jego osobą, natomiast uważam, że zwolnienie Sama na tym etapie to świństwo. Tak, zwolnienie, bo od początku pracy Hinkie miał 100% zaufania klubu i poparcie całego procesu, ale ostatnio zaczęło to maleć. Najpierw Colangelo, potem D’Antoni – ruchy zapewne wymuszone przez zarząd – a teraz dowiadujemy się, że Sixers chcieli w ogóle ograniczyć rolę Hinkie’go w zespole. Ten zrobił więc to, co każdy by zrobił, czyli odszedł. Bo po co pracować, skoro nie ma się zaufania pracodawcy i skoro nie można po swojemu dokończyć tego, co się zaczęło i ciągnęło tak długo. Mógłbym to wszystko zrozumieć, gdyby nie to, że koniec procesu mógłby nastać już za 3-5 miesięcy po drafcie/wymianach i odejście Sama dzisiaj jest przykre. Współczuję mu. Z drugiej strony odszedł na własnych warunkach i myślę, że jeśli Sixers odbudują się, to jednak nikt nie zapomni o jego roli, a jeśli cały plan legnie w gruzach to Sam zawsze będzie mógł powiedzieć, że to dlatego, że nie dano mu dokończyć jego wizji.

    Odpowiedz
    • 7 kwietnia 2016 o 15:11
      Permalink

      Serio Monty, nie uważasz, że dawanie ponad 100 mln dolarów na kontrakty dla Bargnaniego i 30-letniego Turkoglu to słabe ruchy? Albo sięgnięcie po Gay’a, który narobił same szkody w Toronto?

      Odpowiedz
      • 7 kwietnia 2016 o 16:25
        Permalink

        z jednej strony był Bargnani, Turkoglu czy Gay a z drugiej to Colangelo wybrał w drafcie DeRozana i Valanciunasa, a także podpisał Lowry’ego. Raptors są teraz w czołówce w sporej części dzięki jego ruchom. Nie zbiera za to zasług, bo został wyrzucony z klubu zanim ten zaczął dobrze grać. Taka ironia :)
        Imo to typowy średniak wśród GM NBA. I nie wiem czy to nie jest najgorsze…..

        Odpowiedz
        • 7 kwietnia 2016 o 18:20
          Permalink

          Nie wiem o co chodzi z tym hypem na DeRozana, ale ja go za superstara nie uważam. Teraz ma pierwszy naprawde niezły sezon, ale większość kariery był zajebiście nieefektywny, słabiuteńko z dystansu. Na plus dostawanie się na linię. Valanciunas to dla mnie poziom Gortata. Masz rację, że to średniak, idelany do tworzenia ligowych średniaków. Tak jakby wsadzić te 3 lata w dupę i teraz zrobić wszystko, by odzyskać to co było przed rebuildingiem. A nie zbiera zasług za robotę w Raps, bo Ujiri musiał po nim sprzątać, żeby to miało ręce i nogi.

          Odpowiedz
  • 7 kwietnia 2016 o 16:16
    Permalink

    Słabe, ale każdy popełnia błędy, te nie są tragiczne. Na dodatek wiele ich nie ma. W Toronto Bryan nie miał Jerry’ego, który jest tutaj i był w Phoenix i na pewno będzie miał wpływ na decyzje. Poza tym Hinkie tez błędy robił. Nie mówię, że Bryan to świetny kandydat, po prostu nie wieszam na nim psów, zanim jeszcze cokolwiek zaczął robić. Lepiej się cieszyć, że Billy King nie wrócił, albo inny Isiah Thomas ;-)

    Odpowiedz
    • 7 kwietnia 2016 o 18:26
      Permalink

      Monty nawet nie chodzi o wyliczanie błędów, których wg mnie miał sporo, ale o samą wizję. Colangelo jeden czy drugi to nie są przedstawiciele nowoczesnego, analitycznego myślenia. A zejście z tej ścieżki będzie największym błędem.

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *