Ostatni prawdziwy filadelfijczyk

Po odejściu Andre Iguodali, który miał być franchise playerem, zaczęło mnie zastanawiać kto był ostatnim zawodnikiem, który spędził całą karierę tylko i wyłącznie w Philadelphii 76ers? Od pierwszego do ostatniego spotkania (kariera minimum 5 lat)?

Niełatwo było o odpowiedź, nie znalazłem jej na Sixers.com, a sam klub nie odpowiedział na mojego maila. Z pomocą przyszedł Brian, kolega bloger ze strony DepressedFan.com który ustalił, że ostatnim „czystym filadelfijczykiem” był Andrew Toney. Wybrany przez Sixers z numerem 8. w drafcie, zadebiutował w 1980 roku, by zakończyć karierę w 1988. Był ulubieńcem publiczności, członkiem ostatniego mistrzowskiego składu. Podczas kariery zdobywał średnio 15.9 punktu w meczu. Z ciekawostek – jego syn Channing Andrew Toney  grał w Polsce w Gdynii.

A ilu tego typu zawodników Sixers posiadali w swojej historii? Tu już nie mamy jednoznacznej odpowiedzi. Naliczyliśmy pięciu, obok Toney’a byli to Doug Collins, Hal Greer, Dolph Schayes i Lucious Jackson. Nie są te jednak w pełni sprawdzone dane. Możnaby jeszcze doliczyć Juliusa „Dr J” Ervinga i Billy’ego Cunninghama, którzy wprawdzie w NBA grali tylko dla Sixers, ale spędzili jeszcze kilka sezonów w innej profesjonalnej lidze, ABA.

7 myśli na temat “Ostatni prawdziwy filadelfijczyk

  • 1 grudnia 2012 o 14:38
    Permalink

    Tego właśnie brakuje w współczesnym sporcie nie tylko koszykówce. Wierności i lojalności do klubu. Taki zawodnik podpisując kontrakt staje się pracownikiem tego klubu jakkolwiek to brzmi i cholera mnie bierze jak słyszę o fochach i żądaniu transferu co niektórych graczy. Powinny być surowe kary za takie coś. Iguodala nie był u nas specjalnie szczęśliwy co chyba każdy wie ale trzymał gębe na kłódkę do czasu odejścia, o Iversonie można wiele mówić złego ale zawsze twardo podkreslał że chce grać do końca w Philly i będzie tu tak długo jak długi klub zechcę.
    Teraz to jest parodia, gwiazdeczki uciekają do wielkich klubów w celu uzyskania pierścienia i większych pieniędzy, takie cyrki jak opery mydlane Carmelo i Howarda nie powinny mieć miejsca.
    Pamiętam jak kilka lat temu Jordan powiedział że za jego czasów gwiazdy grały przeciwko sobie a nie z sobą (Heat czy kiedyś Celtics) co pójść na skróty w celu uzyskania pierścienia, James to się może schować z tym swoim mistrzostwem, mając 2 takich allstarów obok siebie jak dla mnie nie robi wrażenia (pomijając już moją antypatię do tego zawodnika, umiejętności to ma duże ale większego cwaniaka i flopera ciężko znaleźć).

    Odpowiedz
  • 1 grudnia 2012 o 15:21
    Permalink

    A tam, zawsze były jakieś superteamy. Bez przesady, że Jordan nie miał gwiazd w zespole. Wiadomo, że był i jest do dziś największą legendą tego sportu, ale Pippen czy Rodman to nie ogórki. Bird też sam w Bostonie nie grał. Parish + McHale + Bill Walton. Taki frontcourt dziś wydaje się fantazją, gdy jest 2 centrów na krzyż w lidze. Jabbar, Magic i Worthy niszczą każdy dzisiejszy superteam. A przecież Jabbar zanim pograł z Johnsonem, to jeszcze pośmigał z Oscarem Robertsonem w Milwaukee. Etc., etc.

    Odpowiedz
  • 1 grudnia 2012 o 15:35
    Permalink

    Tylko kiedyś, takie gwiazdy mniej chętnie zmieniały kluby. W trakcie kariery nie zaliczali 3-4 zespołów, tylko dwa. W NBA jest to o tyle denerwujące, że nie przenoszą się za pieniędzmi, jak w innych ligach. Tutaj nie ważne w którym zespole to dostanie te same pieniądze. W innych sportach czy właśnie ligach, to można to zrozumieć, bo zmiana klubu wiąże się ze wzrostem pensji, a wiadomo, że jest to ich zawód i każdy chce jak najwięcej zarobić

    Odpowiedz
  • 1 grudnia 2012 o 15:55
    Permalink

    No a gdzie jeszcze miał iść taki Jabbar jak miał takich kolegów w LA? LBJ też tylko raz zmienił klub, a wszyscy go hejtują, jakby zmieniał co rok. Może to i bywa wkurzające, jak się robi wielomiesięczna drama, jak z Melo czy Howardem albo jak się robi z tego tv show, jak w przypadku Lebrona. Ale ja tam ich rozumiem. Każdy z nich osiągnął w macierzystym klubie ile się dało. Melo przeciez urodził się w NY, wolał wracać do domu. Howard doprowadził Magic do finałów. Miał się do 30 kopać po głowie z Nelsonem i Turkoglu? LBJ też ciągnął drużyne ponad stan. Wystarczy popatrzeć jakie gowno zostało z Cavs po jego odejściu, a tak to regularnie 1 miejsce w RS. Może to zmotywuje GM-ów do budowania lepszego otoczenia gwiazdom. Nie mówie o ściąganiu kolejnych gwiazd od razu, ale umówmy się, że LBJ czy Howard nie dostawali odpowiedniego wsparcia od GM-ów, by rzeczywiście zdobyć te pierścienie.

    Odpowiedz
  • 1 grudnia 2012 o 19:46
    Permalink

    Z innej beczki, Meeks grający dla Lakers trafił 7-8 za 3p w wczorajszym meczu z Nuggets

    Odpowiedz
  • 1 grudnia 2012 o 21:18
    Permalink

    Wiadomo, że mistrzowskie drużyny składały się ze wspanialych zawodnikow, a nie jak jednego super zawodnika i paru grajkow. Jordan miał Pippena, i bardzo dobrze dobranych zadaniowsów typu Rodman, Harper czy Kerr. Jednak w tamtych czasach nie oglądaliśmy Barkleya, czy Malone’a grającego z Joradnem, Birdem, Ewingiem, Robinsonem czy innym „hall of famerem” grających razem. Wyjątkiem było Hoiustaon gdzie w jednym z sezonów razem grali Olajuwon, Drexler i Barkley, ale to juz byl schylek karier tych wspaniałych zawodników, oni w swoim „prime” byli liderami i franchise playerami róznych drużyn. Dzisiaj mamy sytuacje, gdzie James, Wade i Bosh ( jedni z najlepszych w lidze na swoich pozycjach) grają ze sobą. Wade wygrywał pierscien grając z O’Nealem, po jego odejsciu nie potrafil pociągnąć zespolu na tyle ,żeby wygrac mistrzostwo ponownie, Lebron i Bosh podobnie. Iversonowi sztuka ta również się nie udała, ale on nie szukał desperacko klubu z gwiazdami w którym przyjdzie mu to znacznie łatwiej. Nie umniejszam umiejętności trójki z Miami, bo są to mega zawodnicy, ale z mojej strony to takie troche „pójście na łatwizne”. Fakt faktem, że stwożyli wspaniała drużyne i zawsze z przyjemnością oglądam jak sixers grają przeciwko nim.
    Jest jeszcze kwestia lojalności, niestety nie zgodze się z jednym z przedmówców. Teraz tym gdzie i kto gra niestety rządzi pieniądz. Nie jest tak, że takie same pieniądze można dostać w większości klubów, to zależy od wielu czynników jak salary cap, czy od tego jakich zawodników w danym momencie potrzebuje klub. Każdy idzie tam gdzie mu lepiej, niewielu jest zawodników którzy poświęcą troche $ zeby grac w klubie, w którym zaczynali i nie będą zostawac w klubie w którym grają daleką ławę jeżeli gdzie indziej mogą się wykazać np Gortat. W tych czasach to głownie pieniądze odgrywają role – LBJ dostał tyle ile chciał i to w klubie który stwarzał mu dogodne warunki do walki o pierscien. Bywały w historii przypadki gdy zawodnicy rezygnowali z wysokich kontraktów, żeby móc ściąnąć kogoś kto znacząco poprawi gre zespołu – niegdyś bylo tak z Barkleyem, któy zgodził sie na min dla weteranów, żeby ściągnąć Pippena do Rockets. Jednak jest to niemożliwe wśród zawodników którzy mają swoje 5 min i szczerze mówiąc nie dziwię się.

    Odpowiedz
  • 1 grudnia 2012 o 22:04
    Permalink

    Mi chodziło o gwiazdy, a nie o zawodników za takich nie uważanych. Jakiś słabszy gracz, wiadomo, że nie będzie się trzymał jednego klubu, jeśli w nim nie gra czy są jakieś inne do tego powody. W dzisiejszych czasach jeśli drużyna nie jest przepłacana to jest w stanie dać maksa zawodnikowi którego wybrała kilka sezonów wcześniej w drafcie i który nadal w niej gra. Nie wierzę że takie Cleveland nie dawało Jamesowi maksa, ale on wolał pójść, tak jak to napisałeś, na łatwiznę.
    Barkley i Pippen grali już ładnych parę lat temu, a przez ostatnie 10 lat świat się bardzo zmienił, zresztą o tym mówimy, że kiedyś było inaczej. Nie wierzę że za te 5-6 sezonów James czy Wade będzie w stanie wziąć minimum, żeby tylko grać z kimś dobrym w zespole, jeżeli ktoś im będzie proponował więcej.
    Kiedyś zawodnik zostawał wybrany w drafcie przez jakiś zespół i jeśli od razu nie został gdzieś oddany, to siedział tam te 10 lat i wokół niego budowano zespół, oczywiście mówię tu o zawodnikach z top draftu. A teraz taki zawodnik, albo po kilku sezonach odchodzi, albo ściąga się do niego 2-3 gwiazdy, a reszta to jacyś zadaniowcy. Są w historii świetni zawodnicy którzy nawet raz nie doświadczyli jak smakuje zwycięstwo w lidze, część z nich dopiero na koniec kariery zdecydowała się iść do jakiegoś mocnego zespołu, żeby mieć jeszcze szansę powalczyć o mistrzostwo, a część nawet na koniec kariery na taki ruch się nie zdecydowała. A ciężko mówić, żeby James czy Bosch byli u schyłku swojej kariery. To samo sietyczy Howarda, chciał iść tylko do LAL bo wiedział, że tam z Bryantem i Gasolem ma szansę na mistrzostwo. Bo Nasha to można zrozumieć, swoje lata już ma i to jest pewnie jego ostatni kontrakt

    Odpowiedz

Skomentuj Hitokiri Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *