Sixers – Nets 124:127
Gospodarze rozpoczęli spotkanie z jedną zmianą w wyjściowej piątce, w miejsce kontuzjowanego Butlera, po raz pierwszy w karierze od pierwszych minut zagrał świetnie spisujący się w ostatnich meczach Furkan Korkmaz. Trzeba przyznać, ze po młodym turku nie było widać żadnej tremy związanej z tym faktem. Od samego początku grał bez żadnego skrępowania, i po pierwszych siedmiu minutach gry miał już na swoim koncie 7 zdobytych punktów, zbiórkę, asystę i przechwyt. Ogólnie cała pierwsza piątka dobrze weszła w to spotkanie, szybko wyrabiając sobie kilku-punktową przewagę nad gośćmi z Brooklynu. Niestety, wejście graczy z ławki zdecydowanie pogorszyło ten stan rzeczy, dzięki czemu Nets odrobili straty z nawiązką i na pierwszą przerwę schodzili prowadząc 31:29.
Trener Brown miał dzisiaj nie mały ból głowy z zestawieniem graczy na parkiecie, ponieważ oprócz Butlera, lista nieobecnych w tym spotkaniu wydłużyła się również o Muscale, który nabawił się infekcji. W tym wypadku jedynym zawodnikiem w składzie, grającym na pozycji numer cztery był Chandler, a swoje minuty szybko otrzymał nawet Shake Milton. Druga ćwiartka od początku nie układała się po myśli gospodarzy, piłka nie chciała wpadać zza łuku nawet Redickowi, co Nets wykorzystywali powoli budując swoją przewagę. Sygnał do odrabiania strat dały nasze gwiazdy – Big Ben i JoJo, popisując się w dwóch akcjach z rzędu zagraniami alley-op. Na koniec pierwszej połowy ten drugi trafił jeszcze zza łuku i straty stopniały do tylko jednego oczka (56:57).
Już po 60 sekundach gry w trzeciej kwarcie, zawodnicy Nets wykorzystali swój limit fauli, przez co gra w ofensywie dla Sixers stała się znacznie łatwiejsza. Wydawało się, że gospodarze całkowicie przejmą kontrolę nad spotkaniem, jednak gości przy życiu utrzymał serią punktów Joe Harris, a potem na dwucyfrowe prowadzenie kosmicznymi rzutami za trzy, wyprowadził Dinwiddie. Sytuacja zaczęła robić się nerwowa, bo ostatnią kwartę zaczynaliśmy z deficytem dokładnie dziesięciu oczek.
Niestety po przerwie Nets wciąż wychodziło praktycznie wszytko, a podopieczni Browna nie mogli znaleźć sposobu na wybicie ich z rytmu. Dalej szalał Dinwiddie (który to już raz, akurat przeciwko Sixers…), i na pięć minut do końcowej syreny, gdy straty nie stopniały choćby o punkt, zaczęło być jasne, że Philadelphijczycy odnotują drugą domową porażkę w tym sezonie.
Porażki ciężko jest usprawiedliwiać, jednak dzisiaj Sixers na prawdę nie zagrali złego spotkania biorąc pod uwagę ilu zawodników zabrakło na parkiecie. Embiid robił co mógł (33/17/6), kolejne dobre spotkanie zagrał Korkmaz (18/3/6/3), swoje zrobili też Simmons (22/8/7/4/2) i McConnell (17/2/4). Jedynie J.J. wyraźnie nie mógł się wstrzelić i trafił zaledwie jedną trójkę. Niestety Nets mieli w drugiej połowie „dzień konia”, dzięki czemu to oni schodzili na koniec do szatni z tarczą.
Ja na prawdę nie chcę się czepiać, ale Ben -2, JoJo +7.
W całym sezonie JoJo +5,5, Ben +1,9 (po Jimmy’m, Reddicku i nawet Chandlerze).
O czymś to świadczy….
Ja bym zwrócił uwagę na to w jakich ustawieniach wychodził Simmons, a w jakich Embiid. JoJo i Redick są praktycznie zawsze razem na boisku, a Ben dziś w nocy często grał w ustawieniu McConnell-Shamet-Korkmaz-Simmons-Johnson… Do tego raz był nawet ustawiony jako center. +/- to statystyka często wiele mówiąca o tym, co wymyka się oku, ale często też zwodnicza, gdy nie weźmie się pod uwagę innych zmiennych. Brown wystawia zazwyczaj razem Embiida, Redicka i Chandlera. Tak samo jak Simmonsa, Butlera i Muscale. Dziś nie było Jimmy’ego i nie było Mike’a. I Simmons grał w dziwnych ustawieniach i na trzech pozycjach…
A wskaźnik +/- u Simmonsa był niski na początku sezonu, ale od przyjścia Butlera mocno poszedł w górę.
Ben musi czynić postępy z rzutem, to jasne, ale niech nam to nie przysłoni tego, że jest w TOP30 NBA i nie szukajmy dziury w całym…
W punkt
Uwielbiam takie niespodzianki z samego rana. Toronto leje GSW na wyjeździe a my gramy jak ciepłe kluchy. Nasz bilans wygląda w miarę dobrze ale zobaczcie z kim my gralismy a z kim dostajemy baty. Zadnego dobrego meczu z druzyną z czołowki. Do tego Boston i Indiana są w gazie.
Po raz kolejny obwód rywala nas masakruje. Ten minus Simmonsa to po czesci wina miękkiej obrony w postaci Reddicka czy Korkmaza.
Nasza ławka to jest dramat jesli nie bedzie wzmocnień drugiej rundy w PO nie przejdziemy. Moze zawodnicy z ławki potrafią punktować ale za to fatalnie bronią
100% racji co do obrony. McConnell – Shamet – Korkmaz – Muscala – Johnson to straszne ustawienie jeśli chodzi o obronę indywidualną… Pierwszy bez warunków, drugi to samo, trzeci i czwarty nieogarnięci w obronie, a Amir już zardzewiał. Mamy chyba drugą najlepszą piątkę w NBA, ale ławka… Brakuje Kelle i Zhaire.
Końcówka Shameta – prawie jak T-Mac :-)