Joel Embiid: Wielkolud, który wciąż rośnie w siłę!

Joel Embiid jest najnowocześniejszym reprezentantem całej NBA. Super gwiazda o wzroście ponad 7 stóp, o zwinności, której nie sposób wytłumaczyć, budzący sympatię troll mediów społecznościowych, chodzący zbawiciel filadelfijskiej przebudowy znanej szerzej jako „TRUST THE PROCESS”. Na dodatek spędził dwa lata na ławce, obserwując, jak zawodzi go jego własne ciało, a kibice przyszywają mu łatkę niewypału. Pierwszemu cyfrowemu wydaniu GQ „Proces” wyjaśnił, jak przez to wszystko przeszedł, jak wygląda randkowanie w NBA, opisał fantazje na temat kosmosu i swój plan zdominowania ligi. Ja z kolei zrobiłem coś, czego prawie nigdy na Sixers.pl nie robimy – przetłumaczyłem dla Was cały artykuł Claya Skippera, ponieważ jest tak dobry, że żal byłoby pominąć chociaż jedno zdanie!


 

A więc oto jest, w sercu dżungli, twarzą w twarz z lwem.

Zaledwie 6-letni Joel Embiid mieszkał wtedy w Kamerunie. Ale to nie miało znaczenia. Mieszkańcy jego wioski wysłali go do dżungli na inicjację. Teraz miał zabić, albo zostać zabitym. Młody Embiid wziął swoją włócznię i przebił nią pysk lwa. Wrócił do wioski jako zwycięzca, ciągnąc martwe zwierzę na swoich barkach. Tego dnia stał się mężczyzną, co udowadnia do dzisiaj.

 

Niestety, ta historia to stek bzdur.

 

Przeczytaj trochę artykułów o gwieździe Philadelphii 76ers albo porozmawiaj z tymi, którzy dobrze znają Embiida, wcześniej czy później poznasz tą legendę. To dobrze znany motyw z mitu, jaki otacza Joela Embiida. Na tyle, by on sam ją ciągle opowiadał z wrodzonym czarem i sprytem, jaki wydaje się wypełniać jego wielkie serce. Ale podtrzymywanie tego typu historii przy życiu wydaje się zbyteczne, biorąc pod uwagę, jak zwariowane i nierealne stało się życie Joela Embiida właśnie teraz. „Zawsze powtarzam: moje życie jest jak film. Wszystko dzieje się tak szybko!” – przyznaje Embiid.

 

To jest facet, który do 15. roku życia nie grał w koszykówkę, a w wieku 24 lat po raz pierwszy dołączył do zespołu Gwiazd NBA. I to z ogromem umiejętności z różnych pozycji, które teraz wyglądają, jakby miały stać się wymaganym standardem dla przyszłej koszykówki. A to wszystko mimo faktu, że w swojej 5-letniej karierze więcej czasu spędził na ławce, niż na parkiecie. Dodajmy do tego jeszcze to, że niecałą dekadę temu ledwo co mówił po angielsku, a teraz jest jednym z najgłośniejszych „trash talker’ów”, śledzonym przez miliony, być może ostatnim pozytywnym trollem internetowym. Już pretenduje do miana jednego z najbardziej lubianych zawodników w lidze, a wkrótce może także zostać jej Najbardziej Wartościowym Graczem. Jego historia jest na tyle zwariowana, że przekracza wszelkie poziomy prawdopodobieństwa.

 

W wieku 15 lat Embiid, wtedy jeszcze chudy Kameruńczyk dochodzący do 7 stóp wzrostu, pojawia się na swoim pierwszym treningu. Miesiące zajęło mu przekonanie ojca, który uważał, że koszykówką jest zbyt niebezpieczna dla jego syna. Od razu popisuje się wsadem nad którymś z przeciwników. Dla niego to tylko „zwyczajne wspomnienie, bo miał przecież 7 stóp wzrostu”. Koszykówka go intryguje. Przypomina sobie teraz, jak oglądał Finał NBA z 2009 roku pomiędzy Los Angeles Lakers i Orlando Magic. W swoim otoczeniu widział zawodników ceglących na potęgę, a tam Kobe Bryant trafiał wszystko. On też tak chciał rzucać, a nie tylko być wielkoludem. Ale to właśnie jego wzrost sprawił, że go zauważono. Luc Mbah a Moute zaprasza Embiida na obóz, następnie staje się dla niego mentorem i pomaga dostać do szkoły średniej na Florydzie. A wieści się rozchodzą. Widziałeś tego dzieciaka? Surowy talent, ale widząc to ciało, możesz mieć nadzieję! Otrzymuje stypendium w Kansas, nabawia się kontuzji, ale mimo wszystko zgłasza do NBA. Przyszłość nie może czekać. Wybrany z trzecim numerem draftu 2014 roku z zadaniem uratowania tonącego klubu z Philadelphii, starającego sobie radzić w erze po Iversonie. Ale wtedy okazuje się, że Embiid jest kontuzjowany na dłużej. Przez dwa lata grzeje ławę, a ludzie zastanawiają się, czy to jego koniec. Swój czas Embiid dzieli pomiędzy rehabilitację i stawanie się gwiazdą mediów społecznościowych – zanim w ogóle postawi stopę na parkiecie, już jest członkiem Galerii Sław Internetu. Kiedy w końcu zaczyna grać, jakimś cudem jest lepszy, niż ktokolwiek się spodziewał. Ta wiara była uzasadniona, ta nadzieja znalazła pokrycie! Dostaje kontrakt typu „franchise player” na 148 milionów dolarów i powołanie na Mecz Gwiazd.

 

A to wszystko z kolei prowadzi nas tutaj, na początek sezonu 2018/19. Joel Embiid wygląda, jakby wreszcie wydostał się z cienia ogromnych oczekiwań, które narastały, odkąd świat dowiedział się, że ktoś taki w ogóle istnieje. Być może on jeszcze nie powinien opowiadać swojej historii, bo sam nie wie, jak się skończy? My też nie. A to oznacza jedno: wpadamy do świata Joela Embiida w momencie, kiedy jego zwariowana, niemożliwa, ale prawdziwa historia, właśnie zaczyna stawać się interesująca.

 

Zapach kurczaka w jego mieszkaniu przytłacza – to nie zapach jakby ktoś wcześniej pichcił, raczej zapach, jakby ktoś prowadził mały fast food. Nie jestem zaskoczony – na jego blacie zostały dwa talerze skrzydełek. No i jeszcze trzy talerze makaronu z sosem cajun i talerz brazylijskich herbatników. „To do śmieci” – mówi Embiid, próbując w tym czasie jednego herbatnika i chowając resztę obok rogalików, jabłek i mandarynek, nie wspominając szaszłyków wołowych, naleśników i innych resztek, które udało mi się zobaczyć, kiedy szybko zamykał lodówkę.

 

“Moja dziewczyna przyjeżdża” – tłumaczy, jakby było to jakieś wyjaśnienie dla takiej ilości jedzenia. Kiedy pytam, z kim się spotyka, odmawia odpowiedzi, ale zapewnia, że “jest świetna w tym, co robi”. Ale przecież ten niezmordowany internetowy gangster już wypaplał, że to modelka „Sports Illustrated” Anne de Paula. (Embiid przyznaje, że randkowanie w NBA ma swoje trudności. „Musisz wcześniej trochę poszperać. Nie chcesz być tym gościem, który poślubił dziewczynę, która wcześniej była z kimś innym z NBA. Jestem pewien, że niektórzy tak kończą. A potem na parkiecie pewnie słyszą… – tutaj ścisza swój głos i szepce – Hej, pieprzyłem twoją żonę”).

 

Około 15 minut później pojawia się Bubs, ochroniarz Embiida, który przynosi blachę wielkości tych na imprezę, a na niej pod folią aluminiową… kurczak. Tego już naprawdę za wiele – nie tylko chodzi mi o to, że Embiid ma ochroniarza, ale że przyszedł on ze skrzydełkami. W tym momencie powinno być ich wystarczająco – chociaż przyznaję, nie liczyłem – żeby Embiid nakarmił przynajmniej jedną osobę na każdym z 41 pięter poniżej jego mieszkania.

 

Kiedy rozmawiamy, mierzący 7 stóp i 2 cale (1) Embiid siedzi na narożniku swojego dębowego blatu, który wygląda, jakby zamarł, żeby złapać oddech. Ma na sobie biało – czarny t-shirt z logo NBA i czarne jordanowskie spodenki z logiem 2018 NBA All Star Game na prawej nogawce. Najwyraźniej to przypadkowy łup z jego pierwszej lepszej szafy z ubraniami podkreślającymi, że jest jednym z najlepszych koszykarzy w lidze. Na nadgarstku ma czarną gumową opaskę z napisem ON A MISSION AND BLESSED, pochodzącą z leżącego nieopodal pudełka, w którym leżą także opaski UNGUARDABLE, UNSTOPPABLE oraz TRUST THE PROCESS. Jego fryzura – jakby celowo spleciony bałagan – prawdopodobnie powiększa go do 7 stóp i 4 cali. Na jego twarzy zarost jest grubszy przy brodzie, niejednolity po bokach, to znak młodości na nadmiernie rozwiniętym ciele. Angielski to jeden z trzech języków jakimi włada, a kiedy mówi, słowa wydostają się wolno z jego ust, po czym mieszają się razem jakby zmęczone podróżą do góry przez jego tułów.

 

Mówi mi, że jedzenie dostaje od własnego kucharza, który wpada do niego 4 czy 5 razy w tygodniu. To jest próba tego super-sportowca na przestrzeganie bardziej restrykcyjnej diety. Próba naprawienia złych nawyków żywieniowych, które stały się tematem dla złośliwych i obiektem żartów internetowych kilka lat temu, kiedy Embiid wypijał dzbany napoju Shirley Temple (2). Embiid wypijał jeden (napój, nie dzbanek) prawie każdego dnia, ale od tamtej pory zredukował tą ilość do „jednego raz na jakiś czas” – tak mówiąc sięga do lodówki po wodę mineralną, jakby chciał udowodnić, że nie kłamie. (Bill Self, jego trener z Kansas, powiedział mi, że Embiid jadł najmniej rozważnie ze wszystkich znanych mu ludzi: „Ten koleś wchodził do domu, szedł prosto do blach z murzynkiem, zabierał jednego do domu i to było wszystko, co wciągał”). Oczywiście jego dieta to tylko połowa układanki, która uświadamia, co jest kluczem do sukcesu, co prowadzi od jednej dominacji do drugiej, a tym czymś jest budowa jego ciała.
 

Kiedy jego ciało działa, on gra jak koszykarz, którego NBA wcześniej nie widziała. Nie chodzi o to, co on ma – wzrost, zwinność, siłę – chodzi raczej o to, czego nie ma: mam na myśli tą dziwną niezdarność, która zazwyczaj trafia się wyjątkowo wysokim osobom. Ludzie jego wzrostu (inne gwiazdy NBA takie jak Kevin Durant, Kristaps Porzingis i na przykład Anthony Davis) często wyglądają, jakby osiągnęli taki wzrost, bo ktoś ich rozciągnął z góry do dołu jakąś średniowieczną maszyną tortur. Embiid za to wygląda, jakby Bóg wziął myszkę od komputera i przeciągnął kursor z prawej górnej strony jego JPEG’a po przekątnej. Dziwne więc, że to właśnie taki proporcjonalny Embiid spędził dużą część swojej kariery kontuzjowany, zamiast tych chudzielców sprawiających wrażenie, jakby mieli się zaraz złamać jak gałązka.

 

Problemy z plecami przedwcześnie zakończyły jego roczny pobyt w Kansas. Mimo wszystko wciąż przewidywało się, że zostanie pierwszym wyborem w drafcie 2014 roku. Budowa jego ciała wskazywała bowiem na ogromny talent. Ale potem złamanie stopy dosłownie kilka dni przed draftem przestraszyło sporo drużyn, które stwierdziły, że to kolejny wysoki, którego przeznaczeniem będzie spędzenie kariery na ławce. Coś zbudowanego, żeby się złamać – niezależnie od potencjału czy zasięgu ramion – prawdopodobnie będzie się łamać.
 

Mimo to Philadelphia 76ers wybrała go z numerem trzecim. Sam Hinkie, wtedy generalny menedżer, był na etapie pierwszego roku wprowadzania swojego planu przebudowy Philly, polegającej na poświęceniu zwycięstw w celu zdobycia wysokich wyborów w drafcie i użycia tych wyborów do pozyskania potencjalnych talentów takich jak Embiid, gotowych poprowadzić ten klub. Jeśli to by się powiodło, to po dwóch czy trzech latach miałby zupełnie nowy super zespół pełen młodych, obiecujących zawodników. Ten dalekowzroczny plan został później mianowany „Procesem”, a Embiid został jego ambasadorem.

 

Nadzieja Sixers, po wyborze ich cennego, chociaż kuśtykającego „picku”, opierała się na założeniu, że Embiid opuści maksymalnie tylko jeden rok. Ale lato 2015 roku przyniosło więcej złych wiadomości: Embiid potrzebował kolejnej operacji i pauzowania drugi rok z rzędu. Proces Hinkie’go albo nie działał, albo zajmował zbyt wiele czasu – to nie miało znaczenia. Hinkie po presji musiał podać się do dymisji, a Embiid był głównym tego powodem. Poza frustracją związaną z kontuzjami, Embiid musiał również poradzić sobie z tragiczną stratą młodszego brata, który zginął w Afryce w wyniku wypadku, w którym kierowca stracił panowanie nad ciężarówką.

 

Jedyne czego wtedy chciałem to lecieć do domu i nigdy nie wracać – po prostu zniknąć i zostać u siebie – powiedział Embiid.

 

Zamiast tego wrócił i dysponując mnóstwem czasu znalazł inny sposób na uciszenie tych, którzy umieszczali odpowiedzialność za chaos w Sixers na jego kontuzjowanych plecach. Został mistrzem mediów społecznościowych w czasie, kiedy stawały się one najważniejszym forum współczesnej NBA – miejscem, w którym fani wspólnie z zawodnikami znajdowali wszystkie wiadomości z ligi, mogli bluzgać na siebie i czytać wszystkie te przecieki prywatnych wiadomości z konta J. R. Smitha, jeśli tylko chcieli. (Twitter stał się nawet oficjalnym forum polecanym przez NBA).

 

Embiid mógł zresztą doświadczyć potęgi ćwierkającej NBA, kiedy sam stał się memem w dniu wyboru przez Sixers. Z powodu kontuzji stopy nie był obecny na drafcie, więc kiedy go wybrano, ESPN puściła transmisję z nim oglądającym ceremonię w telewizji w Los Angeles. Z powodu opóźnienia wyglądało to tak, jakby Embiid siedział kompletnie nieruchomo, bez zmiany wyrazu twarzy przez prawie 15 sekund. Sixers byli wtedy oczywiście tak fatalną drużyną, że widzowie uznali, że brak entuzjazmu Embiida był zwyczajnie przezabawnym kopniakiem w leżących 76ers. Twitter wrzał od żartów z cyklu „to uczucie, gdy…”, a chodziło rzecz jasna o to, jak to jest być wybranym w drafcie przez Philadelphię 76ers.

 

W twitterze Embiid zobaczył miejsce, w którym w naturalny sposób mógł wyrobić sobie markę i dać ujście własnemu urokowi osobistemu czy charyzmie, które to elementy uczyniły go popularnym nawet podczas krótkiego pobytu w Kansas – zwłaszcza wśród żon asystentów trenera Billa Selfa. „On wiedział doskonale, które z nich lubią, jak na powitanie przytula się z nimi dwoma ramionami, które lubią lewym ramieniem, a które prawym”– wzrusza się Self. „Umiał zjednać sobie publiczność, która kupiłaby wszystko, co on chciał sprzedać. Pod tym względem był bardzo, bardzo rozgarnięty”. W ten sam sposób, w który Embiid rozpracowywał tłum ludzi, podszedł do kibiców w mediach społecznościowych – wtedy jeszcze wypełnionych nudnymi sportowcami, którzy traktowali je jak tablica ogłoszeniowa dla swoich politycznie poprawnych frazesów. Embiid podszedł do nich w sposób, w który podszedłby każdy z nas, gdybyśmy obudzili się w ciele mierzącego 7 stóp i 2 cale olbrzyma ze swędzącymi paluchami i dokładnie wszystkim w dupie. Publicznie poprosił Kim Kardashian, żeby wysłała mu prywatną wiadomość (zanim zrobił to samo z Rihanną), następnie opublikował swój własny mem z nocy draftu, nazywając w nim siebie “Procesem” (zapytany, co się stanie z tą ksywką, jeśli przejdzie do innego zespołu, odpowiedział: „Chcę być w Philly do końca życia”, co brzmi jak deklaracja kogoś, kto musi mieszkać w Philly przez nie więcej niż 5 lat).

 

Koktajle, jakie serwował Joel Embiid w mediach społecznościowych, były mieszanką czerstwych żartów, ironii i bagatelizowania wartości samego siebie – to wszystko miało za zadanie odwrócić uwagę od faktu, że Embiid był wciąż przyklejony do ławki Sixers. Jak wtedy, kiedy opublikował wpis z bezlitośnie blokowanym przez niego… około 6-letnim dzieciakiem i to przed tłumem ludzi. Filmik, na którym znęca się nad nim, podpisał: „Nie martw się mały, bo my wciąż rozegraliśmy tyle samo spotkań na parkietach NBA” dodając hasztagi #TrustTheProcess i #WeAllFromAfrica. Po tym, jak Embiid dwa lata przesiedział z kontuzją, nie wiedzieliśmy, czego się po nim spodziewać na parkiecie – ale wiedzieliśmy dokładnie, czego się po nim spodziewać poza boiskiem. W tym czasie Internet zaczął się tylko zmieniać na gorsze, ale on pozostał sobą, stał się pozytywnym trollem, jego zabawne tweety wciąż krążyły wszędzie po sieci.

 

 

Kiedy wreszcie otrzymał szansę gry, cóż, także wypadł całkiem nieźle! Embiid dostał możliwość swojego mocno opóźnionego debiutu na początku 2016 roku, w swoim trzecim sezonie w Sixers, całe 969 dni od ostatniego razu, kiedy grał w zorganizowaną koszykówkę. Myślał, że zostanie wybuczany, ale zamiast tego publiczność skandowała „Trust the Process!”. (Jeśli szukasz dowodu na to, jak bardzo kochany jest Embiid, to zadaj sobie pytanie: Kto inny używa nadanego samemu siebie pseudonimu, który zostaje tak dobrze przyjęty?). W 22 minuty rzucił 20 punktów i miał 7 zbiórek. Zagrał 30 kolejnych gier, zanim dotknęła go kolejna kończąca sezon kontuzja, tym razem łąkotki. Ale co to było za 31 spotkań! Minęły zaledwie dwa lata, odkąd Golden State Warriors zrewolucjonizowali koszykówkę, popychając grę w kierunku jeszcze szybszego tempa, wyższych zdobyczy punktowych, czyniąc typowych wysokich zawodników bezużytecznymi. I oto Embiid wyglądał, jakby ustanowił następną granicę, za którą nie było już wysokich czy niskich zawodników. W takim świecie każdy wysoki musiałby być jakimś laboratoryjnym, mierzącym 7 stóp tworem, który dominuje w pomalowanym w ataku, jest stworzony do ochrony kosza w defensywie, a oprócz tego robi również wszystko inne; podaje, mając świetny wgląd w sytuację na parkiecie, biega do kontr, wykonuje “euro step” mijając jakiś wysokich bufonów wystawionych przeciwko niemu, popisuje się wsadami, a także rzuca za trzy, rzuca wolne i rzuty z odchylenia z lekkością baletnicy.

 

76ers podpisali z nim 5-letni, wart 148 milionów dolarów kontrakt. Należy to podkreślić. Rozegrał 31 z 246 spotkań odkąd znalazł się w składzie, a mimo to oni zadecydowali, że te 31 spotkań wystarczyło, aby przekonać ich, że Embiid zasługuje na pieniądze, jakie dostaje „franchise player”. Teraz wygląda na to, że mieli rację. W zeszłym roku Embiid miał średnie rzędu double-double, został All-Starem, a w głosowaniu na Najlepszego Obrońcę był drugi. Embiid mówi, że będzie niezadowolony, jeśli w tym roku nie wygra DPOY oraz MVP. Tylko Michael Jordan i Hakeem Olajuwon otrzymali obie te nagrody w jednym sezonie. „Byłoby dobrze dołączyć do nich” – twierdzi.

 

Być może najważniejsze jest to, że w poprzednim sezonie Embiid pozostał zdrowy (chociaż miał złamaną kość oczodołu, przez co musiał nosić strasznie wyglądającą maskę ochronną, więc nazwał siebie „Phantom of the Process”). To jest problemem dla innych graczy – nie tylko fakt, że Embiid jest nie do zatrzymania, ale też to, że za dużo gada.

 

Kiedy inni zawodnicy nie mają tematu na trash-talking, kiedy wiedzą, że na pewno nie są lepsi od ciebie, mają tendencję do mówienia o przeszłości, przypominania serii twoich kontuzji. A ja naprawdę nie jestem typem koszykarza podatnego na kontuzje. Raczej miałem tą jedną, długą, która ciągnęła się przez jakieś dwa lata.

 

W zeszłym sezonie rozegrał 63 mecze sezonu regularnego i 8 w play-offs. Tak, play-offs, to te dwa słowa, które do poprzedniego sezonu fani 76ers słyszeli tylko w połączeniu z innym: „niezakwalifikowani”. Ale teraz z LeBronem Jamesem na Zachodzie w LA i ze zdrowym Joelem Embiidem, Philadelphia 76ers jest realnym kandydatem do wygrania Konferencji Wschodniej. (Tymczasem Joel Embiid usłyszawszy niedawną deklarację Tristana Thompsona o tym, że Cleveland Cavaliers nawet bez Jamesa są w stanie wygrać Wschód, stwierdził: „On musiał postradać zmysły… Chyba jest głupi”.) Embiid spędził całe lato ćwicząc każdy aspekt swojej gry. Co poprawił? „Wszystko. Nigdy nie myślałem, że mam jakieś braki, naprawdę. Chodzi raczej o to, żeby robić wszystko idealnie”. Po raz pierwszy rozpoczął sezon naprawdę zdrowy. W trzech pierwszych spotkaniach był liderem drużyny w minutach (34.3 w meczu) ze średnimi 28 punktów, prawie 11 zbiórek i 2 bloki (3). Wygląda na to, że miał rację: Procesowi naprawdę trzeba ufać.

 

„Moja forma jest o wiele lepsza, niż rok temu. Patrzę na siebie i myślę, że jedyną rzeczą, która jest w stanie mnie powstrzymać, jest… – i tutaj robi pauzę, żeby pomyśleć, co może go zatrzymać – Nic. I dlatego jestem bardzo podekscytowany”.

 

Luksusowy apartamentowiec, który Joel Embiid nazywa domem, ma 48 pięter. Embiid nie mieszka na najwyższym. „Nie mam aż takiej kasy” – mówi, dodając: „Wszystkie moje oszczędności odsyłam do Afryki”. (Jak dobrze, że niedawno podpisał kontrakt obuwniczy z Under Armour, którego szczegóły nie zostały ujawnione, ale z różnych przecieków dowiadujemy się, że dostał górę pieniędzy i możliwość organizowania pod tą marką imprez charytatywnych w Kamerunie i Philly).

 

Widok z jego 41. piętra jest taki, jak na nowego króla Philly przystało: ratusz miejski wraz z jego mieniącym się zegarem, który jest niczym wkurzające światło u sąsiadów. Embiid idzie do sypialni i wraca korytarzem. Porusza się, jakby starał się oszczędzać energię, wolnym tempem, które, szczególnie po tym, jak wynurzył się z kapciami Ugg zamiast wcześniejszych tenisówek Vansa, przywołuje na myśl zbyt pewnego siebie nastolatka (lub amatorskiego sportowca). A ja się rozglądam dookoła.

 

Przebywa tutaj tymczasowo – właśnie kupił swoje własne cztery kąty, które nie są jeszcze gotowe – więc ten apartament wygląda tak, jakby ledwo ktoś w nim mieszkał. Jeden pokój jest cały zapełniony pudłami. Zwyczajny kącik barowy, nad nim na ścianie postacie Benjamina Franklina, bo to w końcu Philadelphia. A reszta to taka mieszanka „sztuki”, jak na przykład obraz koguta, fotografia ptaka w locie i coś wyglądającego jak wywołana i oprawiona tapeta z pulpitu laptopa mogąca mieć tytuł “Jesień”. W ciemnym kącie mieszkania leży stos gier „NBA Live ’19” z Joelem Embiidem na okładce, na samej górze kopia książki „The TB12 Method: How to Achieve a Lifetime of Sustained Peak Performance” z Tomem Bradym na okładce. Ale on jej nie czytał – „Nie czytam książek” – jednak dodaje, że „wciąż mam przed sobą jakieś 15-20 lat w lidze”, więc może liczy, że pójdzie w ślady Brady’ego (4).

 

Niektóre z tych rzeczy należały do byłego właściciela. Niektóre są Embiida. Trudno powiedzieć, które są które. Może z wyjątkiem jednego mebla ustawionego na środku mieszkania: robionego na zamówienie fotela do gry, na którym znajdziemy wydrukowane logo 76ers i słowo „PROCESS”. Embiid jest fanatycznym graczem, czasem robi sobie 12-godzinne maratony. Kiedy zszedł na dół, żeby zabrać mnie do swojego mieszkania, powiedział portierowi, żeby dał mu znać, kiedy dotrze jego nowe PlayStation (ma już jedno w mieszkaniu, ale chciał zagrać w FIFĘ 19, której wtedy jeszcze nie wydano oficjalnie, a jego kody do wersji demo nie działały, więc ktoś po prostu postanowił wysłać mu nową działającą konsolę, zamiast kodów).

 

Mówi mi, że fotel do gry został mu podarowany, co mogłoby się zgadzać, bo najwyraźniej Embiid nie lubi wydawać pieniędzy. Drew Hanlen, trener osobisty wielu gwiazd NBA, w tym Embiida, powiedział, że Embiid przez pierwszych kilka lat w Philly nie miał kanapy, więc ustawiał kilka krzeseł obok siebie i grał w gry siedząc na nich.

 

„Ja mu mówiłem, że jest milionerem, niech sobie kupi kanapę” – przypomina sobie Hanlen. „A on mi na to, że nie potrzebuje wydawać pieniędzy na kanapę. Ostatecznie dostał ją od kogoś. I teraz ma kanapę”.

 

Jak mówi sam Embiid, kiedy dorastał w Juande, stolicy Kamerunu, nie miał dużo czasu na gry wideo. Czas poświęcał na sport, albo wymykanie się z domu żeby grać w coś, czego mu zabroniono, a potem na wślizgiwanie się do domu, zanim mama go przyłapała. („Jeśli mama się dowiedziała, miałem przechlapane” – mówi). Jego ojciec – pułkownik w wojsku – nie chciał, aby syn grał w koszykówkę. Częściowo dlatego, że jego zdaniem koszykówka mogła dla niego być zbyt fizyczna, a częściowo dlatego, że w jego głowie przyszłość Embiida była już zapisana: miał się udać do Francji i grać w siatkówkę, czyli sport, w którym w młodych latach wyglądał obiecująco.

 

Oczywiście Embiid dorastając nie marzył o siatkówce. Chciał być… astronautą, co (jak zdaje sobie teraz sprawę) nie było czymś, do czego zachęcali by na zajęciach o przyszłej drodze zawodowej w jego podstawówce. „W Kamerunie gówno wiemy o kosmosie. Nie wiem nawet, czy był jakiś kameruński astronauta. Ja chciałem nim zostać. Chciałem być prezydentem i chciałem być astronautą. Głównie dlatego, że byłem taki dobry z matmy”.

 

Ale wtedy urósł i jego ojciec wreszcie ustąpił, pozwalając na realizację kosmicznych marzeń o koszykówce, w której w przeciwieństwie do eksploracji kosmosu, jego kraj miał pioniera: Luca Mbah a Moute, obecnie skrzydłowego Los Angeles Clippers. Embiida zaproszono na lokalny obóz Mbah a Moute w Kamerunie, gdzie zaprezentował swój talent i – będąc zbyt duży na skafander astronauty – wpadł w oko skautów z NBA. Mbah a Moute pomógł Embiidowi dostać się do swojej byłej szkoły średniej na Florydzie, Montverde Academy, gdzie grał przez rok do przejścia do innej szkoły na Florydzie, The Rock School.

 

Kiedy Justin Harden, trener tej szkoły, usłyszał historie o Embiidzie w Montverde, były to opowieści o „Bambi na lodzie”. Ale jak po roku Embiid zaczął grać w Rock School, jego surowy styl nie zmienił się wiele. Połączenie gry w dwa ognie i siatkówki było dla młodego Embiida szczególnie niekorzystne. „Kiedy on wychodził na parkiet i zaczął uderzać w piłkę, wszyscy rozpraszali się jak karaluchy, gdy zapalisz światło. Nikt nie chciał dostać piłką w twarz przez tego gościa” – wspomina Harden.

 

Harden pamięta, że raz poszedł na trening tuż po rozmowie telefonicznej z jednym z trenerów uniwersyteckich zainteresowanych Embiidem i zobaczył, jak jego wielkolud rzuca za trzy o tablicę. To trochę niezdarny sposób na trafienie rzutów, które zazwyczaj wyglądają „sexy”. „Kolego, rzucaj wprost do siatki!” – pomyślał Harden. Ale po chwili Embiid trafił siedem kolejnych trójek, wszystkie o tablicę, i wtedy Harden uświadomił sobie, że w tym nie ma przypadku. To udowadnia, że Embiid ma lekkość gry niedostępną dla ludzi o jego wzroście. „To naprawdę niezwykłe” – mówi Harden. „Powtarzałem to już wiele razy: szczerze uważam, że on prawdopodobnie mógłby osiągnąć każdy cel, który przyjdzie mu do głowy”.

 

Głowa Embiida. To jedna z tych rzeczy, o której głośno wspominają wszyscy, którzy blisko z nim współpracowali. Nieczęsta umiejętność natychmiastowego uczenia się nowych rzeczy – co miało miejsce jeszcze w szkole średniej – co w połączeniu z jego warunkami fizycznymi daje kombinację nie do zatrzymania.

 

Weźmy na przykład to, jak Embiid nauczył się rzucać trójki: poprzez oglądanie białych strzelców na YouTube. „Słuchajcie, wiem, że to stereotyp, ale czy kiedykolwiek widzieliście przeciętnego 30-latka rzucającego za trzy? Łokieć schowany, kolana ugięte. Trajektoria lotu jest idealna” (5) – napisał w swoim artykule dla „The Players Tribune”. Słynna jest plotka, że ponoć oglądał też Hakeema Olajuwona w nadziei, że do perfekcji opanuje opatentowany przez tego legendarnego gracza ruch zwany „Dream Shake”, baletowe wręcz zagranie, które jest dosłownie nie do zatrzymania, jeśli wykonuje je ktoś o wzroście i gracji Olajuwona. Embiid najwyraźniej również je posiada – zapytaj któregoś z jego obrońców, który próbując nie dopuścić Embiida pod kosz, został ukarany przez jego wersję „Dream Shake”. Hanlen mówi, że większość zawodników, z którymi pracuje, potrafi nauczyć się nowego zagrania szybko, ale tygodniami zajmuje im dopracowanie go do perfekcji:

 

Embiid każe mi zademonstrować taki ruch nawet i 10 razy. Potem zada mi kilka pytań. Następnie znowu każe zademonstrować kilka razy, a potem sam go zrobi z pełną szybkością. Po czym dzień później widzę go na meczu, wykorzystującego dokładnie to samo zagranie podczas gry 1 na 1 i nie mogę uwierzyć, że on już je ma w swoim repertuarze.

 

To wszystko jest tym bardziej godne podziwu, jeśli przypomnieć sobie, że Embiid ledwo co rozegrał 94 gry (3), ma długą historię kontuzji, minuty podczas wielu jego meczów były ograniczone. On dopiero się rozkręca.

 

„Faceci tacy jak ja mogą grać 100 czy 200 meczów rocznie, zaczynając już w przedszkolu. On prawdopodobnie rozegrał 150 normalnych meczów w całym swoim życiu” – dodaje Hanlen.

 

Jednym z takich meczów było wyjazdowe zwycięstwo w zeszłym sezonie nad Lakers, w którym Embiid rzucił 46 punktów, zebrał 15 piłek, dodał 7 asyst i jeszcze tak dla zabawy 7 bloków. Zniszczył wtedy każdego obrońcę, jasna sprawa, ale również trafiał trójki i rzuty z odchylenia, swoimi podaniami pokazał, że ma widzenie parkietu niczym rozgrywający, pokazał też delikatny “euro step”, co jest doprawdy zbyt piękne dla kogoś, kto ma stopy wielkości nart wodnych.

 

Embiid mówi, że to był mecz, po którym zdał sobie sprawę, że wszyscy ci ludzie twierdzący, że to on może być najlepszym zawodnikiem jaki kiedykolwiek grał w koszykówkę, mogą mieć ciut racji. „Wtedy oglądasz powtórki i zdajesz sobie sprawę, że mógłbyś tak robić w każdym meczu. Jakby nikt nie potrafił cię zatrzymać” – powiedział Embiid.

 


 

Podczas konferencji prasowej po tym spotkaniu, Embiid został zapytany, na ile czuje się zdrowy. Dziennikarz chciał procentów. „Sześćdziesiąt dziewięć procent” odpowiedział Embiid, przekonując po jakimś czasie, że pochodzi z Afryki i wtedy nie wiedział „dlaczego ludzie śmiali się z tego numeru”.

 

Spytaj Joela Embiida jaki jest wysoki, to skłamie. „Około 6 stóp i 11 cali” mówi mi, po czym powtarza bardziej stanowczo „sześć stóp, jedenaście cali”.

 

Siedzimy oboje na sąsiadujących ze sobą stołkach obitych czerwoną skórą. Moja stopa dosięga dolnego wzmocnienia. Jego stopy o rozmiarze 17, wciąż w tych wygodnych Uggsach, są płasko na podłodze, podczas gdy nogi są idealnie zgięte. Ponieważ właśnie przypomniałem mu o jednej z istotniejszych pozycji z jego listy rzeczy do zrobienia, to bierze swój telefon – który w jego dłoni wygląda jak mała szalupa ratunkowa na oceanie – i smsuje do Patricka Reesa, starszego dyrektora od PR w 76ers: “Upewnij się, że w tym roku na moim profilu podpiszą mnie 6’11” lol”. (Rees mi później powie, że oficjalny wzrost Embiida zapisany w klubie to 7’0” lub 7’2”, może ze względu na zmieniające się fryzury, ale nie zmniejszy tego zapisku, „ponieważ on nie ma 6’11””).

 

Ludzie mają tendencję do szufladkowania mnie jako wielkoluda. Na parkiecie do koszykówki potrafię wszystko, co robi obrońca, dlatego chcę zmienić ten sport na taki, w którym nie będzie żadnych pozycji – mówi Embiid.

 

To nic nowego wśród zawodników NBA. Wielkoludy nie lubią być szufladkowani jako, no cóż… wielkoludy, w obawie, że przez to będą postrzegani jako wielkie niezdary. Dlatego Embiid dołączył do długiej listy legend NBA, którzy odmawiają przyjęcia do klubu ludzi ze wzrostem powyżej 84 cali – Kevin Durant, Kevin Garnett i Bill Walton są wśród nich. Mimo swojej masy, trudno będzie jednak Embiidowi obronić się przed tym.

 

Przynajmniej połowa z jego starań wydawania się niższym wynika z niechęci do przyszycia mu łatki centra. Dla środkowego jest tylko jedno miejsce w każdej Pierwszej Piątce NBA i Najlepszej Piątce Obrońców. Są trzy dla skrzydłowych/centrów (jego oficjalna klasyfikacja w klubie zmieniła się latem na F/C). Ale to też dlatego, że Embiid martwi się o wizerunek. Wie, że postrzeganie go jako powolnego osiłka czekającego w pomalowanym sprawi, że niektórzy hejterzy pomyślą, że on nie jest w stanie robić rzeczy zarezerwowanych dla niższych zawodników. A to go nakręca.

 

Uwielbiam słyszeć trash-talk. Uwielbiam, kiedy ludzie mówią mi, że będę niewypałem. Lubię, kiedy ludzie mi mówią, że jestem do niczego, nie potrafię kozłować, albo rzucać, bo to wszystko sprawia, że idę od razu na salę więcej poćwiczyć.

 

To jest właśnie człowiek, którego Joel Embiid przedstawia światu. Pewny siebie, nie do złamania, kuloodporny. To ten sam człowiek, który wyruszył na polowanie na lwa z dzidą, ale tutaj w wersji internetowej. To ten sam człowiek, który ubiera koszulkę z sobą samym idąc do własnego klubu, który biega po ulicach Philadelphii w nocy, albo pokazuje się w parkach, żeby popisać się wsadami nad zupełnie normalnie wyglądającymi białymi kolesiami (wszystkim tym rzeczom uchwyconym kamerą i puszczonym w świat na twitterze zawsze towarzyszą płaczące ze śmiechu emotki). To niekoniecznie ten sam facet, którego poznasz siedząc naprzeciwko niego. Potrafi być wstydliwy, małomówny, wrażliwy. Mówi, że wciąż go przeraża podejście do nieznajomego i zapytanie o kierunek. Podczas rozmowy potrafi nerwowo się wiercić – jego dłonie błądzą po koszulce, ściskają spodenki, stopa błąka się po podłodze, palce jednej ręki wędrują wzdłuż kciuka i palca wskazującego drugiej, a ciemne brązowe oczy potrafią być spuszczone w dół.

 

Ogólnie nie mam problemów z ufnością, ale jednak jest mi ciężko zaufać innej osobie. Zawsze wszystkich analizuję. Niektórzy ludzie do mnie coś mówią, a ja zachowuję się, jakbym ich nie rozumiał albo nie słuchał. Ale ja słyszę wszystko. Widzę i obserwuję.

 

My wszyscy potrafimy stworzyć przepaść pomiędzy tym, jak prezentujemy się światu, a kim w rzeczywistości jesteśmy. Joel Embiid nie jest tu wyjątkiem. On wie, jak to wszystko działa, które historie się sprzedają. I podczas gdy świat zauważył awatara, którego Joel Embiid chce nam wszystkim sprzedać, on sam dokładnie się nam przygląda. Po drugiej stronie mającego wszystko gdzieś kolesia, który elokwentnie opowiada o zabiciu lwa, byciu w 69% zdrowym, albo o szukaniu na YouTube “białych strzelców rzucających za trzy” jest ktoś, kto miał odpowiedni dystans, żeby wiedzieć, że będziemy się z tego śmiać, ktoś, kto poświęcił trochę czasu, aby zrozumieć mechanizmy rządzące Internetem, kto tak bardzo chciał być najlepszy, że spędził godziny wyszukując na YouTube białych strzelców rzucających za trzy i potem wiele godzin więcej spędził na sali, naśladując ich. Zawsze po drugiej stronie tego udostępnianego dalej Joela Embiida z twittera jest ktoś o wiele bardziej świadomy – i kto jednak niezupełnie wszystko ma w dupie – to trzeba mu przyznać. Michael D. Ratner, przyjaciel Embiida, przypomina sobie właśnie takie oblicze Joela, które widział na imprezie kilka lat temu, kiedy był jeszcze kontuzjowany.

 

To było w LA, zebrało się około 30 osób. Ratner odszedł ze swojej grupy w kierunku Embiida, który siedział sam w ciemnym pokoju. Ratner usiadł obok żeby spytać, co Embiid robi. Embiid nic nie odpowiedział, przewijając dalej ekran telefonu. Potem pokazał telefon Ratnerowi. Embiid wyszukiwał siebie samego na twitterze i czytał tweet za tweetem o tym, jakim jest rozczarowaniem. Ratner mówi, że najlepiej zapamiętał wpis, w którym Embiid został nazwany Gregiem Odenem, pierwszym wyborem draftu z 2007 roku, którego przygody z NBA nie można nawet nazwać karierą ze względu na kontuzje kolan.

 

Ostatnio Ratner podczas wspólnego obiadu powiedział Embiidowi, że przywołuje w myślach ten moment siedzenia w ciemności zawsze, kiedy Embiid swoją grą na parkiecie morduje tweeta o Odenie. „Mogłeś wtedy po prostu się poddać” – powiedział mu Ratner, kontynuując: „Ty natomiast użyłeś tego jak paliwo”. Po tym zauważył, że Embiid przykrył twarz koszulką. Rozpłakał się wtedy w samym środku restauracji. Ratner myślał, że Embiid nabija się z niego, ponieważ… jest Embiidem. Ale tego nie robił.

 

Embiid pamięta tamtą noc i sposób, w jaki o nim później mówiono. „Ludzie robili sobie ze mnie żarty. Mówili mi, że jestem niewypałem. Że jestem skończony. Że nigdy nie zagram w NBA” – opowiada, siedząc teraz ze mną wysoko nad ulicami miasta, które dzisiaj jest bardziej niż chętne “zaufać procesowi”. To jedyny moment, w którym się ożywia. „Dla mnie nic nie jest oczywiste, ale jestem bardzo wdzięczny. Dziękuję Bogu każdego dnia. Spójrz na mnie teraz. Rozmawiamy o posiadaniu wielkiego potencjału, o byciu w dziesiątce najlepszych graczy NBA, o całym mieście stojącym za moimi plecami. Nigdy nawet o tym nie marzyłem”.

 

To prawda. To nigdy nie było marzeniem Joela Embiida. Chciał być astronautą, pamiętasz? W międzyczasie trafiła mu się kariera jednego z najbardziej niedoścignionych sportowców na tej planecie. Mimo to ciągle podtrzymuje fantazje o locie w kosmos.

 

Wie, że mogą być komplikacje. W zeszłym roku podczas wycieczki do NASA dowiedział się, że na pewno nie zmieści się do rakiety. No i jeszcze matematyka. Embiid nie jest pewny, czy wciąż jest z niej dobry. Ale nie zraża się tym. Kombinuje, że może trafi się jakiś program, który otworzy mu drzwi do NASA. Zawsze pewny siebie Embiid mówi, że będzie mu łatwo przejść na naukę o kosmosie, kiedy zakończy obecną pracę, czyli umieszczanie innych ludzi na plakatach. Pomimo oczywistych przeszkód, Embiid szacuje, że w ciągu półtora roku mógłby być pierwszym człowiekiem mierzącym ponad 7 stóp w kosmosie. Jeśli już musi podać jakiś termin.

 

„Ale teraz jestem zbyt zajęty” – dodaje.

 


Autor tekstu: Clay Skipper
Źródło: GQ.com

Tłumaczenie: Tomek Klimowicz (Sixers.pl)

Przypiski:

(1) 7 stóp i 2 cale = 219 centymetrów.
(2) Shirley Temple – napój bezalkoholowy o smaku imbirowym, w tradycyjnej wersji z odrobiną grenadyny i przyozdobiony wiśnią maraschino, w nowocześniejszych przeróbkach z dodatkiem lemoniady lub soku pomarańczowego (źródło: Wikipedia).
(3) W momencie publikacji tego tekstu po tłumaczeniu, Embiid zdobywa średnio 28.4 ppg, 12.6 rpg, 3.5 apg i 2.2 bpg i rozegrał 105 gier w karierze.
(4) Tom Brady – jedyny gracz w historii NFL, który wygrał pięć Super Bowl z tym samym klubem.
(5) Autorem tłumaczenia tego cytatu jest Mateusz Filipiak.

3 myśli na temat “Joel Embiid: Wielkolud, który wciąż rośnie w siłę!

  • 7 listopada 2018 o 12:12
    Permalink

    wow…. świetna robota. Przeczytałem cały felieton i muszę stwierdzić, że teraz nieco inaczej patrze na tego zawodnika.

    Nie chcesz być tym gościem, który poślubił dziewczynę, która wcześniej była z kimś innym z NBA. Jestem pewien, że niektórzy tak kończą. A potem na parkiecie pewnie słyszą… – tutaj ścisza swój głos i szepce – Hej, pieprzyłem twoją żonę”).

    oby Simmons tego nie widział :D :D :D

    Odpowiedz
  • 7 listopada 2018 o 13:31
    Permalink

    DOSKONAŁA ROBOTA!

    To jest niesamowite, że zawodnik, który przez wszystkich „ekspertów” jest uważany za szklanego, ma w tym sezonie najwyższą średnią minut z całego zespołu. Tym bardziej biorąc pod uwagę jego nawyki żywieniowe.
    Oby był z nami do końca kariery, tak jak deklaruje!

    Odpowiedz
  • 7 listopada 2018 o 20:51
    Permalink

    Fajnie się czyta takie historie. Chętnie bym tez poczytal O Saricu.
    Szczerze to nie spodziewałem się że Embiid będzie aż tak dobry jak teraz. W tym sezonie gra jak jednoosobowa armia.
    Przeciwności losu i hejt tylko go nakrecaja do bycia lepszym A to cecha dla sportowca idealna.
    Jeśli tylko zdrowie pozwoli to nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. A jego ścieżka kariery powoduje że nie można to nie lubić.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *