Kings – Sixers 105:110

Kolejny mecz, kolejna porażka… A wcale że nie! Po dwóch miesiącach, w których wielokrotnie Sixers oglądało się z trudem, nadeszła zmiana. Pisząc w pierwszy dzień Świąt „Ish Smith powraca do Filadelfii” nawet osobiście nie sądziłem, że aż tak wiele to zmieni. Bo tak – chyba nawet niewprawiony obserwator koszykówki może łatwo stwierdzić dzięki komu dzisiaj gra drużyny z Filadelfii wygląda zupełnie inaczej niż jeszcze ponad tydzień temu.

W myśl zasady „zwycięskiego składu się nie zmienia” powracający po kontuzji Okafor rozpoczął mecz na ławce. Jeśli jeszcze ktoś miał wątpliwości co do Smitha, albo sądził że jego dobra dyspozycja to „forma na jeden mecz”, już po 10 sekundach się przekonał, że to nie może być prawda – już wtedy zanotował swój pierwszy odbiór. Mecz w pierwszej kwarcie był wyrównany, Kings mieli spore problemy ze stratami i co ważne Sixers potrafili to wykorzystać (11 punktów po pierwszych 6 stratach Kings w pierwszej kwarcie). Ogółem mieliśmy aż 11 zmian na prowadzeniu w pierwszej części gry a gospodarze prowadzili 31-30.

W drugiej kwarcie można już było zaobserwować kilka rozwiązań, które starał się stosować trener Brown. Po pierwsze Noel nie grał razem z Okaforem – zmieniali się nawzajem. Po drugie – kiedy na parkiecie przebywał Noel, na rozegraniu grał Smith; natomiast kiedy Okafor, na rozegraniu grał McConnell (Marshall nie zagrał ani minuty, podobnie jak Landry). Oczywiście nie było to bezwzględne rozwiązanie, jednak podczas gdy było inaczej zespół szybko się gubił – dla przykładu 3 minuty z Canaanem na rozegraniu i nagłe 9 punktów przewagi rywali. Filadelfijczycy mieli wyraźny problem z obroną, w połowie drugiej kwarty Kings mieli aż 63% skuteczności z gry. Wtedy na parkiet wrócił Smith i wszystko zaczęło się odmieniać. Pierwsze punkty Canaana, świetna kontra Isha z Noelem, do tego fantastyczny blok Granta na Cousinsie (Jerami w ogóle dziś fenomenalnie blokował), a co więcej bardzo dobrze wyglądający Hollis Thompson, który niekoniecznie rzuca na ślepo za trzy a potrafi mądrze poruszać się z piłką – to wszystko znów obróciło mecz na korzyść Philly. W barwach Kings zdecydowanie najjaśniejszym punktem był Marco Belinelli (16 punktów do przerwy na bardzo dobrej skuteczności), oprócz tego ciągle ciągnęły się za nimi problemy ze stratami. Sixers natomiast mieli ich zaledwie 7. Do przerwy na tablicy mieliśmy remis 57-57.

Zaraz po przerwie Sixers rzucili cztery trójki z rzędu (Grant i Canaan po dwie), zdecydowanie poprawili defensywę (na którą narzekał Ish w wywiadzie w przerwie) i nagle zrobiło się 11 punktów przewagi. Kings nie przestawali tracić piłki za piłką, do tego złapali 5 fauli w niecałe 5 minut a czwarty faul zainkasował DeMarcus Cousins. Kolejną bolączką dla gospodarzy były szybkie ręce Nerlensa Noela, który odbierał piłki jak szalony. W międzyczasie dowiedzieliśmy się o drobnej kontuzji prawego oka Thompsona, po której nie powrócił już na parkiet. Gdy Sixers uspokoili grę mając około 10 punktów przewagi, niepotrzebnie za trzy zaczął pudłować Canaan (trzykrotnie w ciągu 2 minut) a przewaga została zaprzepaszczona. Po trzeciej kwarcie Sixers mieli 4 punkty przewagi.

Na początku czwartej odsłony wreszcie zaczął trafiać Robert Covington (2 trójki, do tej pory 0 punktów). Przewaga kilku punktów utrzymywała się przez większość ostatniej kwarty, dopiero na cztery minuty do końca Kings udało się zbliżyć na 2 punkty do gości. Wtedy jednak znów mogliśmy oglądać magię w wykonaniu Isha Smitha i Nerlensa Noela – kolejny przepiękny alley-oop. Co więcej, ten pierwszy nie bał się wziąć odpowiedzialności za ważne piłki w końcówce – właśnie tego najbardziej brakowało Sixers w końcówkach do czasu powrotu Isha. Później Grant wykorzystał świetne podanie Noela i wykonał wsad, sędziowie jednak w dość kontrowersyjny sposób nie uznali punktów gwiżdżąc faul w ataku Noela. Ten jednak już chwilę później popisał się świetnym odbiorem, wymuszając jednocześnie szósty faul Cousinsa. Zeszłoroczny all-star mógł już tylko usiąść na ławce i patrzeć na poczynania kolegów. Sixers mieli w tym momencie 6 punktów przewagi (nieco ponad minuta do końca). Belinelli wykorzystał dwa osobiste, Canaan spudłował trójkę a piłkę zebrał… Ish Smith mając przy sobie mierzącego 18 centymetrów więcej Quincy’ego Acy. Sixers mieli 5 punktów przewagi na 50 sekund do końca. Po faulu Granta Rudy Gay nie trafił ani jednego rzutu wolnego. Canaan postanowił po raz kolejny rzucać za trzy i spudłował, piłkę zebrał Grant i wykorzystał 1/2 swoich rzutów z linii. Kings w tak ważnym momencie po raz  stracili piłkę i było już po meczu. Sixers wygrywają drugi raz podczas wyjazdowej serii i są 2-1 od czasu powrotu Isha oraz 3-31 w całym sezonie. Oprócz Isha (18 pkt, 9 asyst) i Noela (20 pkt, 9 zbiórek, 4 odbiory) błyszczał również Grant (16 pkt, 11 zbiórek, 5 bloków). Również Jahlil Okafor zaliczył double-double zgarniając 10 punktów i 10 zbiórek.

Następne dwa spotkania w piątek i w sobotę w hali Staples Center – kolejno z Lakers i Clippers.

Jedna myśl na temat “Kings – Sixers 105:110

  • 31 grudnia 2015 o 15:17
    Permalink

    Tak jest, po pozyskaniu Isha każdy zaczął grać lepiej, ale to co wyprawia Grant to jest mistrzostwo. Trafia trójki, blokuje jak szalony, punktuje i zbiera. Szykuje się nam filadelfijski Draymond Green :D . Odnośnie meczu podoba mi się że Nerlens i Jah się zmieniają nawzajem. To chyba lepszy pomysł na grę niż ich wspólna gra, bo spacing wtedy leży.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *