Przypominamy pierwszą część sezonu 2019/20
Cztery i pół miesiąca nieoczekiwanej przerwy w rozgrywkach i wznowienie ich w środku lata to sytuacja bez precedensu w historii NBA. To też szmat czasu. Jeśli więc pamiętacie jak przez mgłę co działo się w pierwszej części tegorocznego sezonu, ten tekst jest właśnie dla Was!
Rozgrywki 2019/20 to prawdziwy roller-coaster w wykonaniu ekipy z Philadelphii. Wyjątkowo nierówna gra, nieumiejętność wygrania na wyjeździe i liczne kontuzje sprawiły, że sezon zapowiadany jako przełomowy, szybko stał się jednym z bardziej frustrujących zarówno dla kibiców, jak i samych zawodników. Sixers mieli być na szczycie, tymczasem dopiero szóste miejsce w Konferencji Wschodniej sprawia, że słusznie uważa się ich za jedno z największych dotychczasowych rozczarowań.
Mimo to początek rozgrywek nie mógł ułożyć się lepiej – Sixers odnotowali pięć zwycięstw z rzędu, będąc najdłużej niepokonaną drużyną w NBA! Nie obyło się bez wielkich emocji – oglądaliśmy game winner Korkmaza przeciwko Blazers czy bójkę Embiida z Townsem, z powodu której obaj zostali zawieszeni na dwa spotkania.
Niestety po rewelacyjnym starcie, coś się zacięło. Porażki z Magic i Thunder albo męczarnie z Knicks i Cavs spowodowały natychmiastową krytykę Bretta Browna i pytania o jego przyszłość. Zawodził Harris, mecze opuszczał Embiid, a Simmons mimo obietnic nie rzucał z dystansu. Ostatecznie Sixers przegrali 5 z kolejnych 7 spotkań i prawie wypadli z pierwszej ósemki Wschodu, a Brown ostrzegał, że najwcześniej po Świętach należy się spodziewać zgrania i lepszej egzekucji w ofensywie.
Jednak nieco wcześniej Sixers poprawili defensywę do jednej z najlepszych w lidze, także w rzutach za trzy awansowali z dołu do środka tabeli. Dzięki temu zaczynając od połowy listopada, wygrali 12 z 14 spotkań, w tym w trzech kolejnych meczach pokonując tak silne ekipy jak Raptors, Nuggets i Celtics. Tym razem Harris grał najlepszą koszykówkę odkąd trafił do Philadelphii, a debiutant Matisse Thybulle udowodnił, że może być nie tylko świetnym obrońcą, ale zawodnikiem 3&D z prawdziwego zdarzenia.
Radość i emocje kibiców jeszcze nie zdążyły opaść, kiedy właśnie przed Świętami Sixers zaczęli grać znowu poniżej możliwości. Świetne mecze przeplatali z tymi, do których pochodzili bez energii i zaangażowania. Przegrali 19 punktami z Mavs grającymi bez kontuzjowanego Luki Doncica, po chwili w niezapomnianym świątecznym meczu rozbili w pięknym stylu Bucks, a następnie… przegrali thrillery ze słabymi Magic i po dogrywce (oraz serii błędów) z Heat. Rok skończyli dopiero na piątym miejscu w konferencji.
Nowa dekada, nowe możliwości? Niekoniecznie. W styczniu w grze Sixers nic się nie zmieniło. Nieważne czy słaby przeciwnik, czy elita ligi, w żadnym meczu nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Z wyjątkiem spotkań w Philadelphii, bo Sixers we własnej hali do końca stycznia wciąż mieli na koncie tylko dwie porażki, jak nikt inny w NBA.
Ujemny bilans na wyjeździe sprawił, że zawodnicy byli widocznie sfrustrowani, a atmosfera w szatni coraz gorsza. Embiid i Richardson bez powodzenia próbowali motywować kolegów, ale na niewiele to się zdało, chociaż idywidualnie coraz aktywniejszy po atakowanej stronie boiska był Simmons. Stołek Bretta Browna robił się coraz bardziej gorący.
Licząc od połowy stycznia, Sixers ograli cztery słabe zespoły (Nets dwukrotnie, Bulls i Knicks), ulegli silnym Raptors i niespodziewanie łatwo pokonali rewelacyjnych Lakers. Następnie oglądaliśmy pozbawiony zaangażowania występ przeciwko słabym Hawks, kompromitację z Celtics, jeszcze gorszy mecz z Heat (31 punktów różnicy!) i na koniec łatwą do przewidzenia przegraną, ale po naprawdę zaciętym widowisku, z najlepszymi w lidze Bucks.
Po tych czterech przegranych z rzędu przyszło trade deadline i zespół wzmocnili Alec Burks oraz Glenn Robinson III kosztem Jamesa Ennisa III i Trey’a Burke’a. Z Sixers rozstał się także Jonah Bolden, żeby zrobić miejsce dla Norvela Pelle’a.
Elton Brand przed przerwą na lutowy „Weekend Gwiazd” zapewniał, że trener Brown jest bezpieczny na swoim stanowisku. Ten zaś odwołując się do swoich słów o lepszej grze po Świętach stwierdził, że jego zespół jest stworzony tak naprawdę na play-offs i dopiero tam pokaże pełnię możliwości.
Tymczasem jego podopieczni wygrali trzy razy z rzędu, w tym po fantastycznym występie przeciwko Clippers. W tym właśnie spotkaniu zawodzący do tej pory Al Horford został przesunięty na ławkę rezerwowych, co zbiegło się z doskonałą formą Bena Simmonsa (w styczniu 20+ punktowe występy w 7 z ostatnich 9 gier, a w lutym dwa kolejne mecze z triple-double).
Niestety roller-coaster gnał przed siebie w najlepsze… Simmons, który zaczął niemal samodzielnie brać odpowiedzialność za wyniki na swoje barki, nabawił się – o ironio! – kontuzji pleców, która kosztowała 21-punktową porażkę z Bucks. Rolę lidera przejął w następnym meczu Embiid, który pokazał swoje prawdziwe oblicze kapitalnym, 49-punktowym występem przeciwko Hawks! W kolejnym meczu Embiid… nabawił się kontuzji barku, co oznaczało stratę dwóch All-Starów w tym samym czasie.
W takiej sytuacji Harris wyszedł z ich cienia, a jego koledzy grali wreszcie z większym zaangażowaniem, gryząc parkiet. Ale kolejne spotkania to wciąż gra w kratkę (bez Simmonsa i Embiida udało się wygrać tylko 2 z 5 pojedynków) i w rezultacie spadek na szóste miejsce w konferencji. Powracający Embiid w zadziwiająco dobrej formie pomógł łatwo pokonać Pistons, ale to było tyle emocji na długie miesiące…
12 marca, czyli tuż po tym spotkaniu, liga NBA została zawieszona z powodu pandemii koronawirusa. A już 1 sierpnia zdrowi oraz w pełni sił, ale ze sporo gorszym niż oczekiwano bilansem 39-26, Sixers przystąpią do ośmiu finałowych spotkań sezonu i do play-offs. Nie wiem jak Wy, ale ja wierzę, że dobrze wykorzystali przymusowe wakacje i może wreszcie przestaną nas zawodzić!