Mecz 2: Sixers – Wizards 120:95

Philadelphia 76ers obejmuje prowadzenie 2-0 po jednostronnym i upokarzającym dla Wizards spotkaniu w Wells Fargo Center. Wśród pokonanych walkę podjął jedynie Bradley Beal, a jego koledzy nie stawili się fizycznie i mentalnie na mecz.

Gospodarze wygrali pierwszą odsłonę 35-24, ale aż dziwne, że ich przewaga nie była większa, biorąc pod uwagę jak goście byli ośmieszani. To przede wszystkim zasługa niezwykle agresywnego Bena Simmonsa (22 punkty, 9 zbiórek, 8 asyst, 2 przechwyty w całym meczu), który już w pierwszej kwarcie odważnie atakując kosz uzbierał dwukrotnie więcej punktów, niż w całym G1. Kluczowa okazała się także defensywa, która nie pozwalała na rzuty Beala, a Westbrooka w ogóle wyłączyła z gry.

W drugiej kwarcie gwiazdy Wizards obudziły się i sam tylko Beal zdołał w niej rzucić 17 ze swoich 33 punktów. Ale przypomniał o sobie też Joel Embiid, który grał bardzo cicho i zachowawczo w pierwszej kwarcie, aby nie powtórzyć problemu z faulami z poprzedniego meczu. Embiid rzucił w tej odsłonie 11 punktów ze swoich 22 punktów, w tym trafił dwie trójki.

Ja zadrżałem, kiedy w połowie kwarty Harris zszedł do szatni z kontuzją kostki, na szczęście zawodnik wrócił po 3 minutach na parkiet i od razu popisał się trafieniem w półdystansu w swoim stylu – łącznie uzbierał 19 punktów i 9 zbiórek. Wizards dwukrotnie zmniejszali stratę do 2 i 4 punktów, ale ostatecznie Sixers wygrali pierwszą połowę 71-57 za sprawą 62% skuteczności z gry i zbilansowanego ataku. Co ciekawe, na linii rzutów wolnych stawali tylko 5 razy (rywale 16, ale nie pomogło im to zbytnio przy zaledwie 8 trafieniach).

Kolejna kwarta to już pełna kontrola Sixers. Trzecia trójka Embiida dała 20-punktowej prowadzenie, pod koniec Wizards zmniejszyli nieco straty, ale wciąż mieliśmy pewną przewagę 94-80 przed finałową dwunastką. Ta część gry to także dwa kolejne urazy kostki – z boiska schodzili Curry (przy pomocy personelu) i Westbrook, na szczęście obu zobaczyliśmy po krótkim czasie z powrotem ze swoimi drużynami.

Russell Westbrook, wyraźnie sfrustrowany i wygwizdywany przez całe spotkanie, nabawił się kolejnego urazu kostki kilka minut później i nie wrócił już z szatni (a może po prostu miał dosyć?). Po drodze został niestety obrzucony popcornem, co nie przysporzy sympatii filadelfijskiej publiczności. Ale Westbrook (10 punktów – 2/10 z gry, 11 asyst) i tak nie miał po co wracać, bo na parkiecie pojawiało się coraz więcej rezerw, a większość ostatniej odsłony to już „garbage time” jak w mało ważnym spotkaniu sezonu zasadniczego.

Mimo to mieliśmy powody do radości, zwłaszcza za sprawą pary Thybulle – Maxey. Pierwszy dominował w obronie (4 przechwyty i 5 bloków w 19 minut gry!), drugi skutecznie wschodził pod kosz (10 punktów w 13 minut gry).

O ile w pierwszym starciu obie drużyny wzajemnie się testowały i nie obyło się bez emocji, to w drugim przewaga talentu i głębi składu po stronie gospodarzy była tak widoczna, że „Czarodzieje” mogą już chyba myśleć o wakacjach. Niech świadczy o tym fakt, że cała piętnastka Sixers wyszła na parkiet! Już w sobotę przekonamy się, czy Philadelphię stać na 3-0 po pierwszym spotkaniu wyjazdowym.
 

8 myśli na temat “Mecz 2: Sixers – Wizards 120:95

  • 27 maja 2021 o 00:41
    Permalink

    Linijka 12pkt 5zb 1as 1blk w pierwszej kwarcie robi wrażenie

    Odpowiedz
  • 27 maja 2021 o 20:21
    Permalink

    To nie był popcorn tylko jakaś ciecz, co niemiłosiernie wkurzyło Westbrooka.

    Odpowiedz
    • 28 maja 2021 o 20:15
      Permalink

      To był popcorn. Hala już ukarała delikwenta, banując go i odbierając bilet sezonowy.

      Odpowiedz
    • 28 maja 2021 o 10:50
      Permalink

      Wydaje mi się że tez po kilku minutach wrócił na ławkę, ale akurat w momencie gdy na parkiet wchodzili rezerwowi

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *