T.J. McConnell – tęsknimy!

Ciepły, wiosenny wieczór. Do lokalu niedaleko Wells Fargo Center, areny filadelfijskich drużyn sportowych, podąża roześmiana, niczym się nie wyróżniająca rodzina. Zwabieni promocją „Z BILETEM Z DZISIEJSZEGO MECZU SIXERS WCHODZISZ ZA DARMO!” podeszli do wejścia, by okazać swoje bilety i zabawić się po jednym z ostatnich meczów Sixers. Jedna osoba z tego grona nie miała jednak ze sobą biletu – był to 185-centymetrowy chłopak obcięty na jeża, niczym nie wyróżniający się z tłumu.

$10 za wejście bez biletu – usłyszał.

Najstarszy z grona, ojciec uśmiechniętego chłopaka z najprostszą na świecie fryzurą, zarechotał głośno i odparł:

Przecież on grał w tym meczu! Nie poznajesz go?

Może być nawet świętym tureckim. Nie ma biletu – płaci $10 lub zostaje na zewnątrz – odparł ochroniarz.

T.J. McConnell zaśmiał się do swojej rodziny, wyjął portfel z kieszeni i zapłacił ochroniarzowi 10 dolarów. Nie był ani trochę zdziwiony całą sytuacją. Końca dobiegał właśnie jego pierwszy sezon w NBA, lecz wciąż mógł normalnie poruszać się ulicami Philadelphii unikając wścibskich fanów zahaczających każdego gracza ich ukochanej drużyny. Wyglądał przecież jak zwykły dwudziestoczterolatek, nie wyróżniał go nawet wzrost, który zdradza większość graczy NBA nawet gdy mają na sobie czapki i okulary. Jednak odebranie mu przywileju anonimowości było już wtedy tylko kwestią czasu…
 

Co poradzisz, taka tradycja

Timothy John McConnell po prostu musiał zostać koszykarzem. Kropka. No bo jaki inny los mógł czekać dzieciaka, którego rodzina nazywana jest Pierwszą Koszykarską Rodziną Pittsburgha? Ojciec zawodnika to prawdziwa trenerska sława w ich okolicy, liczni krewni również są tam jak legendy, zaczynając na przykład od ciotki Suzie McConnell. Serio – byłej Coach of the Year w lidze WNBA!

Dzieci Tima McConnella Seniora nie uniknęły więc koszykarskiego żywota. Najstarszy T.J. gra w NBA. Młodszy Matty niedawno skończył college i niestety nie jest na tyle dobry, by pukać do bram NBA, a najmłodsza z rodzeństwa – Megan – poszła w ślady najstarszego brata i obecnie gra dla Uniwersytetu Duquesne w rodzinnym Pittsburghu. Siostra gracza Pacers deklaruje, że nic nie motywuje jej tak, jak krzyki z trybun: T.J. jest lepszy! Słyszała je w trakcie gry w liceum, słyszy je teraz… I nie broni się przed nimi. Traktuje je jako motywację, by osiągnąć to, co brat, z którym praktycznie wychowała się na sali treningowej.

Sala treningowa była dla nas jak sanktuarium, miejsce, gdzie czuliśmy się jak w domu i rozkwitaliśmy. Pamiętam, że chodziliśmy z tatą na treningi, mecze, byliśmy na sali całą rodziną. Nie wiem, gdzie byłbym bez koszykówki – T.J. McConnell.

Całą trójka rodzeństwa uwielbiała współzawodniczyć. U dojrzewającego T.J.’a cecha ta, w połączeniu z genem zwycięzcy, powodowała wiele nietypowych spięć z ojcem, z którym łączyła go bardzo unikatowa relacja. Tim McConnell bardzo często prowokował swego syna tylko po to, by wywołać w nim sportową złość i zmotywować do jeszcze większego wysiłku. Podczas jednej z gier w liceum T.J. musiał usiąść na ławce rezerwowych, bo złapał aż trzy faule w pierwszej połowie. Prowadzenie Chartiers Valley zaczęło topnieć i choć doping nie ustawał, to w pewnym momencie każdy obecny na sali usłyszał pełen złości wrzask coacha Tima z trybun:

To twoja wina! Mówiłem ci, żebyś uważał na faule, a teraz siedzisz na ławce i nic nie możesz zrobić!

Gdy T.J. powrócił na parkiet nie popełnił już ani jednego faulu do końca meczu. Wykonał zamiast tego wsad po własnym przechwycie i z butą spojrzał w stronę ojca krzycząc: I jak ci się to podoba, staruszku? Odpowiedź jednak była dużo mniej szkoleniowa, niż poprzednia uwaga…

Jak mi się podoba? Tak, że masz szlaban!

 

Water boy

T.J. spędził dwa lata na uniwerku Duquesne, gdzie trafił po rewelacyjnym sezonie w szkole średniej okraszonym statystykami na poziomie 34/8/9 i nieustannymi pochwałami ze strony stanowych skautów. Zanim jednak dołączył do ekipy z Pittsburgha, odbył rozmowę z trenerem drużyny akademickiej, który w jej trakcie, będąc ciekawym reakcji zawodnika, pokazał mu list, który przysłał do coacha jeden z fanów ekipy. Nie wiedziałem, że prowadzimy tak szeroką rekrutację na chłopców do podawania wody – wyśmiewał T.J.’a bardzo dowcipny fan. T.J. zdenerwował się i powiedział:

Już ja im na boisku wszystkim pokażę jak gra chłopiec podający wodę!

W trakcie drugiego sezonu na uczelni T.J. pozostawał jednak wciąż anonimowy dla skautów, którzy większą uwagę zwracali na zawodników oddanych programom koszykarskim z większych ośrodków. Czarę goryczy przelał turniej NCAA w 2012 roku, na którym jego uczelnia odpadła już w pierwszej rundzie, a Ohio State, prowadzone przez rozgrywającego Aarona Crafta, szło przez rozgrywki jak burza. T.J. był sfrustrowany – gość o dużo mniejszych zdolnościach od niego dostaje więcej uwagi niż on tylko przez to, że gra po prostu w lepszym środowisku.

Zdecydował się więc na transfer do Arizony, gdzie jego statystyki nie uległy wielkiej zmianie, lecz w końcu mógł znaleźć się w centrum uwagi skautów poprzez środowisko, w którym grał. Aaron Gordon, Rondae Hollis-Jefferson, Stanley Johnson… T.J. został otoczony graczami również walczącymi o swoje marzenie gry w NBA. Zgłosił się więc do Draftu w 2015 roku, w trakcie którego otrzymał kilka telefonów z propozycją wyboru w drugiej rundzie, jeśli tylko zgodzi się na wyjazd do Europy w celu szlifowania umiejętności. T.J. odrzucił te warunki i gdy wyczytano 60. nazwisko… pozostał niewybrany.

 

Trust the losing?

T.J. dołączył więc do Philadelphii 76ers w trakcie Summer League 2015, gdzie zagrał w jedynie trzech meczach osiągając… dość mierne statystyki. Pomimo to zrobił na tyle duże wrażenie na coachu, iż ten wywalczył dla niego kontrakt na nadchodzący sezon w barwach 76ers, będących w samym środku przemian nazwanych Procesem. McConnell w ekipie Bretta Browna miał grać ogony za Sergio Rodriguezem, Tony’m Wrotenem i Isiahem Canaanem. Doborowe towarzystwo.

Kontuzja Wrotena otworzyła jednak młodemu T.J.’owi szansę na szybki debiut w NBA. Wychodząc z ławki w pierwszych kilku spotkaniach błyskawicznie przebił się do pierwszej piątki! Było to zaskoczeniem w pewnym stopniu nawet dla niego samego:

Ja tylko staram się robić wszystko, co pomoże mojemu zespołowi odnieść zwycięstwo. Myślę, że wiele ludzi, w tym moja rodzina i znajomi nawet się nie łudzili, że wystąpię jako starter w NBA. Być może nawet mała część mnie w to nie wierzyła. Teraz jestem podekscytowany i będę grał tak twardo, jak tylko umiem.

I za tę twardość w grze pokochali go fani w Philadelphii. Chłopak o wyglądzie kolegi z sąsiedztwa, niewybrany w drafcie, przebija się tylnymi drzwiami do najlepszej ligi świata i staje się podstawowym rozgrywającym jednej z drużyn? To brzmi jak klasyczna historia underdoga. I choć tą drużyną była najgorsza wówczas w lidze Philadelphia 76ers, która według wszystkich wręcz chciała przegrywać, to nie zabiło to żądzy zwycięstw w młodym McConnellu. Ponieważ to działacze, a nie gracze, chcieli tankować.

Myślę, że wiele osób nie rozumie o co chodziło w Procesie. (…) Oznaczało to kontynuowanie podążania w wyznaczonym kierunku. Bycie pokornym i cierpliwym. (…) I nie zgrywam tutaj durnia, wiem, że Proces opierał się też na tym, że musieliśmy swoje przegrać. (…) Rozumiem to. Ale myślę, że nie wszyscy łapią jedną rzecz. Przegrywanie ssie, człowieku. Nie da się fajnie przegrać. To nigdy nie jest fajne.

Wraz z wydraftowaniem Bena Simmonsa i jego powrotem do zdrowia T.J. powrócił na stałe na ławkę rezerwowych, pokornie wspierając swoich kolegów z drużyny. Wciąż pozostał ważnym członkiem drużyny, jednak jego minuty uległy ograniczeniu. I gdy Sixers weszli do Play-Offs by zmierzyć się z Boston Celtics, którzy w zielonych laboratoriach przygotowali perfekcyjną truciznę boiskową odbierającą Simmonsowi wszystkie jego atuty (czyt. bezczelne odpuszczanie poza trumną i zagęszczanie środka) okazało się, że to McConnell jest X-factorem, na który Profesor Stevens nie był przygotowany. Szach-mat, Celtowie! Choć tylko w jednym meczu, bo Boston odprawił Sixers z kwitkiem już po pięciu spotkaniach…

Proces zakończył się w szatni po tym, jak zostaliśmy wyeliminowani przez Boston. (…) Niby daleko zaszliśmy jak na ekipę, która przegrywała z drugim garniturem Spurs 51-punktami ledwie dwa lata wcześniej, nie? Otóż nie. Walić to. Byliśmy zażenowani serią z Bostonem. Było nam wstyd. (…) Wtedy wiedziałem, że Proces się dopełnił.

 

T.J.’ów… Trzech?

Rok później T.J. był już jednak rezerwowym w trakcie prawie całych Play-Offs. Przyjście Jimmy’ego Butlera i lekkie przegrupowanie szyków pozbawiło rosłego-inaczej rozgrywającego dużej części jego boiskowej przydatności w modelu Bretta Browna. Mimo to nikt nie chciał pozbywać się tego mikrusa o wielkim sercu. Coach Brown uwielbiał go z wzajemnością, lecz obaj panowie postawili na szczerość – T.J. chciał pełnić ważniejszą rolę na boisku, a tego zagwarantować nie był mu w stanie trener Sixers.

Jak myślicie, kto mógł być zainteresowany walecznym, niedocenianym McConnellem? Oczywiście Indiana Pacers, którzy zaproponowali mu 7 milionów płatne w dwa lata. Co ciekawe, został trzecim graczem drużyny o przydomku T.J. – po T.J.’u Leafie i T.J.’u Warrenie. Początek sezonu 2019/20 nie był jednak najlepszy w wykonaniu McConnella, który jednakowoż po kilku meczach zaczął zdobywać zasłużony czas na boisku oraz serca fanów Pacers.

To jeden z najbardziej niedocenianych graczy NBA. Mamy szczęście, że jest z nami – Malcolm Brogdon.

Jest bardzo wyluzowanym gościem. W trakcie meczu jest bardzo rywalizujący, ale na treningach jest dowcipnisiem, daje nam luz. Nazywamy go Słoneczkiem, bo po prostu sprawia, że chce się być obok niego i spędzać z nim czas – Nate McMillan.

 

Życie idzie jak na speedzie!

Pierwszym wrażeniem jakie odnosi się oglądając grę McConnella jest to, że jest nieprzewidywalna. Nie chodzi tu tylko o jego nieprzeciętne koszykarskie IQ, które sprawia, że świetnie sprawdza się w roli głównodowodzącego na parkiecie, nie. T.J. w swojej grze jest na tyle energiczny, spontaniczny i zuchwały, że przeciwnicy niejednokrotnie łapią się za głowę, gdy po raz kolejny wjeżdża pod kosz lub nurkuje po straconą piłkę. Gra, jakby jutra miało nie być.

 

Albo jakby wypił za dużo kawy! T.J. jest bowiem miłośnikiem tego aromatycznego i pobudzającego napoju, na temat którego wie BARDZO wiele. Wiecie, że kawa może pomóc w spalaniu tłuszczu poprzez przyspieszenie metabolizmu? Lub że kawa bezkofeinowa zawiera… kofeinę? Cóż, na pewno wiedzą o tym jego najbliżsi znajomi, bo McConnell bardzo chętnie im o tym opowiada.

Ale wracając do boiskowych podbojów – warunki fizyczne na pewno nie są jego zaletą. Gorzej, są jego ogromną wadą. T.J. bowiem jest właścicielem ciekawego rekordu z Draft Combine 2015. Został ogłoszony zawodnikiem z najmniejszymi dłońmi z całego rocznika!

Byłem sceptyczny co do swoich szans na dostanie się do NBA, ale gdy zmierzyli moje dłonie pomyślałem: O nie, skoro serio na to patrzą, to mam przerąbane!

Z tego powodu rozgrywający Pacers jest kłopotliwy dla drużyny po bronionej stronie parkietu. Obrona 1-na-1 na rozgrywającym? Nie ma problemu. Nadrabia nieustępliwością i inteligencją. Jednak jakiekolwiek switche po zasłonach, ogólnie krycie zawodników o trochę bardziej respektowanych rozmiarach… Ze wzrostem 185 centymetrów nie jest to łatwe. Dołóżmy do tego bardzo dziwną mechanikę rzutu, która choć jest bardzo powtarzalna, to jest przy tym również bardzo nieskoordynowana, oraz ograniczone zdolności wykańczania akcji i maluje nam się obraz bardzo ograniczonego zawodnika.

Ten bardzo dziwny jumper, który zawodzi przy rzutach za trzy (33.5% przy 0.4 trafionej trójki PER36), jest jednak prawie niezawodny na półdystansie, gdzie T.J. gra naprawdę koncertowo. Oczywiście gdy zachowa piłkę w rękach, ponieważ jest to staromodny rozgrywający w stylu pass-first, świetnie kontrolujący tempo gry. Jego największą wartością dodaną jest jednak to, jak pozytywny wpływ ma na swoich kolegów z drużyny. Nie tylko poprzez szaleńcze nurkowanie za straconymi piłkami i dawanie z siebie wszystkiego na boisku, lecz również przez to, jak lubiany jest w swoich drużynach! Choć był taki moment w trakcie jego kariery w Sixers, kiedy koledzy nie bardzo chcieli siadać obok niego w samolocie!

Nie dało się bowiem nie zauważyć pewnej prawidłowości, zgodnie z którą siedzący obok T.J.’a zawodnik bardzo szybko żegnał się z ekipą. Nik Stauskas, Justin Anderson, Robert Covington… Nikt nie chciał być następną ofiarą! Jedynym chętnym na towarzystwo McConnella w samolocie okazał się J.J. Redick, który zgodnie z klauzulą w kontrakcie nie mógł zostać wytransferowany bez swojej zgody – taki sposób na uratowanie kolegów przed transferami. Jednak w tym momencie w Philly nie ma już ani Redicka, ani McConnella. Just sayin’.

 

Idź do fryzjera!

Trudno znaleźć w NBA gracza, który miał przyjemność występować obok T.J.’a i wypowiada się o nim inaczej, niż w samych superlatywach. Zobrazowaniem sympatii kolegów do McConnella niech będzie reakcja drużyny po zdobyciu przez niego triple-double:

 

T.J. nie ogranicza się więc tylko do spędzania czasu z kolegami z drużyny w trakcie treningów, co to, to nie!

Kiedyś oglądałem z Joelem [Embiidem] i moją żoną mecz u mnie w domu, a oni walczyli wręcz na śmierć i życie o zwycięstwo w grze planszowej! (…) Najlepszym podsumowaniem tej nocy są ostatnie słowa wypowiadane przez nich, gdy Joel szedł już do domu. Krzyczeli do siebie: „Ty przegrałeś! Nie, Ty przegrałaś! Ja nigdy nie przegrywam!” – o tak, to typowy Joel – T.J. McConnell.

Nie tylko Embiid złapał wspólny język z Valerie Giuliani, która została żoną T.J.’a 9 września 2017. Świadkiem na ślubie pary był bowiem Nik Stauskas, grający obecnie w Barcelonie, który określa parę jako jego „dwójkę ulubionych na świecie ludzi”. Gdy tylko Valerie zaczęła kierować się do ołtarza w ślubnej sukni, T.J. od razu spojrzał na najlepszego przyjaciela i uśmiechnął się szeroko. Nik płakał jak bóbr!

Uwaga, będzie romantycznie! Valerie i Timothy znają się od przedszkola i spotykają się ze sobą od czasów liceum, które było miejscem oświadczyn T.J.’a tuż po urządzonych przez niego dla wybranki podchodach już w czasie gry dla Sixers. McConnell czekał na swoją wybrankę na boisku licealnej drużyny, a w tle leciała ich ulubiona piosenka. Postarał się. I to właśnie Valerie stoi za tym, że gracz Pacers nie wygląda już jak twój kolega Seba z osiedla. Nakłoniła go do zapuszczenia włosów, ponieważ dość miała „jeżyka” na głowie swojego ukochanego. Dziewczyny, co my byśmy bez was zrobili?

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

My bestie!!! CHEERS TO THE HALEYS!!! We love you two so much!!!

Post udostępniony przez Valerie 🌻 (@valmcconnell)

Średnie kariery T.J.’a to 6.4 punktu i 4.7 asysty na mecz przy 49% skuteczności w trakcie średnio 21.5 minuty spędzanych na parkiecie w trakcie pięciu sezonów, jednak nie oddają one rzeczywistego wkładu w grę tego mikrusa o wielkim sercu. Niech prorocze staną się więc słowa jego byłego trenera i wciąż przyjaciela, Bretta Browna:

Jest niesamowitym kolegą z drużyny. Ma nieprzeciętną etykę pracy, ma w sobie ducha walki. Myślę, że T.J. pozostanie w NBA na jakieś 15 lat, bo za każdym razem, gdy ma ku temu okazję, pokazuje, że przynależy do tej ligi.

 

Jedna myśl na temat “T.J. McConnell – tęsknimy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *