Philly Cheesesteak of the Week
„Proclaim LIBERTY throughout all the Land unto all the inhabitants thereof”. Ten cytat z biblijnej Księgi Kapłańskiej (25,10) znajduje się na jednej z największej atrakcji Filadelfii i zarazem jednym z najważniejszych symboli USA. Za Biblią Tysiąclecia mówi on: „Oznajmijcie wyzwolenie w kraju dla wszystkich jego mieszkańców”.
Jest rok 1753. John Pass i John Stow otrzymali od władzy Pensylwanii ważne zadanie. Zgromadzenie stanowe zamówiło dwa lata wcześniej w Londynie piękny dzwon, który miał symbolizować przywilej mieszkańców do wolności religijnej i stanowienia własnego prawa. Tylko, że ten niedługo po przypłynięciu z Anglii wziął i pękł. Pass i Stow postanowili więc ze starego odlać zupełnie nowy dzwon.
Rzemieślnicy stanęli na wysokości zadania (w nagrodę ich nazwiska znajdują się na dzwonie) i przez długi okres czasu dzwon dumnie oznajmiał ważne wydarzenia publiczne oraz wzywał urzędników na zebrania stanowe. Wbrew powszechnemu mniemaniu nie bił w dniu proklamacji niepodległości 4 lipca 1776 roku, ale cztery dni później podczas jej uroczystego odczytywania.
Dzwon się jednak szybko zużywał i musiał być kilka razy naprawiany. Jest wiele teorii skąd się wzięło pęknięcie widoczne do dziś. Niektóre „propozycje” to: dzwonienie z okazji rocznicy urodzin Waszyngtona, powrotu do USA Lafayetta, czy śmierci Johna Marshalla. To tylko kilka krążących opowieści. Na pewno w wejściu w 1847 rok pęknięcie już na dzwonie było.
Od tego roku zaczął stawać się on coraz większym symbolem. Na swe sztandary dzwon wzięli abolicjoniści walczący o zniesienie niewolnictwa. Po zabójstwie Lincolna jego zwłoki wystawiono na widok publiczny w Filadelfii zaraz obok dzwonu. Obejrzało go wtedy 120 000 – 140 000 ludzi, czytając jednocześnie słynną inskrypcję. W latach 1866 – 1945 dzwon podróżował po całych Stanach przyciągając tłumy i jednocząc Amerykanów w najtrudniejszych momentach. Po wojnie dzwon „osiadł” na stałe w Filadelfii, gdzie można go podziwiać zupełnie za darmo w Liberty Bell Center. Dziś te 940 kilogramów jest nierozerwalną częścią amerykańskiej historii i kultury.
W pierwsze dzwony alarmowe powinniśmy zacząć delikatnie bić obserwując grę Sixers w ostatnim tygodniu. Wygrana z gorącymi Kings wlała w me serce nadzieję na dobry trip po Zachodzie, no ale potem znowu 76 – letni Anthony powiózł nas w 4Q mimo kozackiego występu Embiida, Simmonsa i powracającego do formy Setha. Następnie eleganckie kuku zrobił nam Booker i…Dario Saric w Phoenix i tydzień skończył się 1-2.
Nad czym tu bić na alarm? Nad naszą ławką rezerwowych. Dwie wtopy przyszły kiedy zabrakło na niej Shake Miltona. Przypadek? Nie sądzę. Ławki Blazers i Suns rzuciły 94 pkt łącznie, a nasza…36. Doc:
Ławka do tej pory nie była taka zła w tym sezonie, ale ostatnio gra fatalnie – od tak gdzieś pięciu meczy
Fakt, generalnie nie gra źle, ale mamy 1/3 sezonu i trzeba powoli zadać sobie pytanie, czy to ławka na play – offy. Embiid i „żelazna piątka” nie zaciągną nas do finałów. Zresztą w 4Q z Suns oczy bolały oglądając forsującego wszystko Joela, a reszta starterów stoi niemrawo dookoła.
Maxey dostaje małe minuty i energia zaczyna mu siadać. Scott wiecznie kontuzjowany, a tego typu zawodnik by się przydał. Korkmaz jest niepewny jak karuzela obostrzeń covidowych. Howard to wciąż dobry zmiennik dla Embiida, również na play – off. Ale tam rotacja zawęża się do 8-9 grajków i umówmy się, ale Isaiah Joe nas tam nie uratuje. Bez roszad pozostaje trzymać kciuki, aby Milton wystrzelił jak Clarkson w Jazz. Wolę jednak spać spokojnie, a nie liczyć na ślepy traf.
Na plus dalej przewodzimy na Wschodzie (choć słabym jak barszcz w tym sezonie), Simmons nabiera pewności siebie, Curry znów trafia, a Embiid dalej ciśnie na MVP – nawet pobił jakieś czamberlajnowo – barklejowe rekordy. No ale jak to mówi przysłowie: „I Herkules dupa…”.
Dzwon zaczyna bić, panie Morey. Do dzieła!