Sixers – Nets 123:117
W Philadelphii spotkali się Sixers i Nets w starciu o pierwsze miejsce w konferencji. Oba zespoły legitymowały się bilansem po 37 zwycięstw. Wygrana podopiecznych Doca Riversa zapewniła im prowadzenie 2-1 z Brooklynem w tym sezonie, co może być kluczowe w walce o przewagę własnego parkietu w play-offs.
Wśród Nets odpoczywali Durant, Harden, Griffin i Aldridge, a gospodarze pozbawieni byli tylko Howarda i wciąż Hilla. W tym dziwnym sezonie to jednak nie wymówka, pamiętajmy, że mimo plagi kontuzji zespół Steve’a Nasha gra świetnie utrzymując drugą pozycję w tabeli. Sixers są wciąż liderami na Wschodzie, chociaż Simmons i Embiid opuścili łącznie 26 spotkań, a podstawowa piątka zagrała ze sobą w komplecie tylko 23 razy.
Pierwsza połowa należała do Sixers, którzy kontrolowali piłkę (tylko 3 straty!) i świetnie radzili sobie w wykorzystywaniu błędów rywali. Gorzej w transition defence, gdzie łatwo stracili kilka koszy. W drugiej kwarcie prowadzili jednak nawet 12 punktami i gdyby nie dwa głupie faule tuż przed przerwą, ich przewaga byłaby o 4 oczka większa. A tak na tablicy mieliśmy wynik 65-58.
W tym czasie oglądaliśmy zacięty, skuteczny mecz na dużej intensywności. Obie ekipy były skoncentrowane na wygranej, o czym świadczy chociażby blisko 60% z gry. Co mi się rzuciło w oczy, to agresywność Simmonsa w wejściach pod kosz w pierwszej kwarcie. Ben potrafi, jeśli czuje, że mecz gra się o coś. Z kolei Embiid od pierwszych minut nie miał lekko z sędziami, którzy nie gwizdali na nim fauli. Jestem pewien, że w innym meczu byłyby one zauważone (pod koniec drugiej kwarty wróciło to do normalności, na czym stracił Jordan). Natomiast Harrisem, niemalże bezbłędnym w tej połowie, można się zachwycać bez końca. To niezły przedsmak tego, czego możemy się spodziewać w playoffs, gdzie najpewniej czeka nas starcie tych ekip.
Po przerwie rozpoczęła się dominacja naszego centra, na którego nie było odpowiedzi po stronie Nets. Jordan rozegrał dobry mecz ofensywnie, ale w obronie nie był rywalem dla Embiida. Do gry włączył się także Curry (zero prób za trzy w pierwszej połowie) i przewaga Sixers zaczęła rosnąć, aż na początku finałowej kwarty wyniosła nawet 23 punkty! Krótko mówiąc – Sixers kontynuowali grę na wysokim procencie, a Nets przestali trafiać.
Niestety ostatnie 4.5 minuty meczu to obraz nędzy i rozpaczy po stronie gospodarzy. Rywale zanotowali błyskawiczny zryw 21-2, nie pomógł nawet powrót starterów w jego trakcie. Trudno opisać głupie zagrania ofensywne, pudła z czystych pozycji, a także całkowity zanik defensywy, zastąpionej przepychankami.
Ostatecznie z fajnego do oglądania (dla nas) meczu zrobił się taki, który rozstrzygnął się w niepotrzebnej, nerwowej i mało widowiskowej końcówce. I to za sprawą lepiej (a raczej częściej) trafianych rzutów wolnych. Nets doszli na 3 punkty, wolne Simmonsa, Embiida, Greena i Korkmaza pozwoliły wrócić do 7-punktowego prowadzenia, które rywale odpuścili już w ostatnich kilku sekundach. To było dla mnie tak samo niezrozumiałe, jak nagła blokada naszych ulubieńców.
Wśród nich najlepiej zagrało chwalone już trio Embiid (39 punktów, 13 zbiórek, 2 bloki w 33 minuty), Harris (26 punktów, 3 asysty, 2 bloki) i Simmons (17 punktów, 9 asyst, 3 przechwyty). Dla pokonanych najlepiej zagrał Kyrie Irving (37 punktów, 9 asyst).
Graliśmy dobre spotkanie przez 3 kwarty, ta końcówka kompletnie niezrozumiała i niepotrzebna. Trochę wstyd i Brooklyn moralnie wyjeżdża jako zwycięzca
Moralne zwycięstwa się nie liczą, zwłaszcza w walce o pozycje w PO. Też byłem zdegustowany, ale może nie ma co narzekać za dużo, w końcu mimo mega trudnego kalendarza, kontuzji Embiida i wahań formy Curry’ego, Korkmaza i Simmonsa, wciąż jesteśmy na topie.
Brooklyn srooklyn. Swoją drogą to nie łatwo być kibicem Nets. Skład na papierze jak Dream Team, a ani jednego meczu w pełnym, optymalnym składzie. Ciągle ktoś kontuzjowany, albo z innych powodów nieobecny. Na szczęście to nie nasz problem, a wygrana cieszy tym bardziej, że Sixers zdominowali Nets, a końcówka?? No cóż, moim zdaniem wypadek przy pracy.
Oj tam oj tam.. wygraliśmy i to najważniejsze :) była wysoka przewaga, wiec można było wpuścić rezerwy, które trochę nie podołały w utrzymaniu korzystnej zaliczki :) koniec końców mamy Win i to się liczy.. myśle, ze Doc i drużyna wyciągną wnioski :) chociaz jeden mecz już tak przegraliśmy w tym sezonie mając 20pkt prowadzenie (z Bucks)…chyba bym płakał gdyby się to powtórzyło w tym meczu..
Mnie najbardziej martwiło to że w trzeciej kwarcie kiedy Embiid ledwo stał na nogach to dalej był na parkiecie. było takich parę ryzykownych akcji że nogi mu się rozjezdzały i przez pół kwarty utykał dziwne że sobie pozwoliliśmy na takie ryzyko.
Przez problemy zdrowotne Aldridge kończy karierę. Zawsze to delikatne osłabienie głównego rywala na wschodzie. Samemu zawodnikowi można życzyć poradzenia sobie ze swoimi problemami i pełni zdrowia