Shake Milton – wstrząśnięty, nie zmieszany

54. wybór w drafcie NBA. Alec Peters, Kay Felder, Daniel Diez, Nemanja Dangubić, Arslan Kanzemi, Tornike Szengelia, Milan Macvan, Willie Warren, Robert Vaden, Maarty Leunen… Oto gracze wybierani z tym numerem na przestrzeni dziesięciu lat przed tym, gdy w roku 2018 to Sixers, w wyniku wymiany z Mavericks, otrzymali prawa do gracza wybranego właśnie z 54. Nikt nie oczekuje, że drugorundowy pick zostanie gwiazdą. Ba, nikt nie oczekuje, że zostanie on kiedykolwiek starterem. I nikt nie oczekuje tego od Shake’a Miltona.

Jednak pewnych rzeczy nie da się przewidzieć.

Timing. To słowo klucz. Dobry timing i zbieg powiązanych ze sobą okoliczności mogą przynieść zaskakujące rezultaty.




W 2018 roku Shake Milton przygotowywał się do draftu NBA. Po trzyletniej przygodzie na uniwersytecie SMU był typowany nawet na gracza z końcówki pierwszej rundy draftu. Jednak nabór do najlepszej ligi świata zazwyczaj jest dominowany przez graczy typu one-and-done. Freshmanów. Pierwszoroczniaków. Skoro w pierwszym sezonie swej gry zawodnik pokazuje się na delikatnie słabszym poziomie niż drugo- czy trzecioroczniak, to oczywiście zakłada się, że ma on większy potencjał. I choć z roku na rok Shake robił znaczne postępy w swojej grze, co również jest bardzo dobrym prognostykiem, spadł aż na 54. miejsce.

Choć tak dalekie miejsce dało mu jedynie kontrakt typu two-way Shake wiedział, że wciąż znajduje się na ścieżce w kierunku NBA. Ścieżce, która przebiegała wzorowo już w czasach licealnych, kiedy to został Graczem Roku stanu Oklahoma za sezon 2013-14 i znalazł się w pierwszej piątce stanu w ostatnim roku liceum. Po tamtych sukcesach przyszedł czas na wybór uczelni, w którym ważną rolę odegrał doskonale nam znany… Larry Brown.

Coach Sixers z najjaśniejszych w ostatnim trzydziestoleciu czasów dla organizacji był wtedy trenerem teksańskiego SMU, do gry dla którego nakłonił młodego Shake’a. I choć ich jedyny wspólny sezon był naznaczony wieloma skandalami (Brown odszedł ze stanowiska po tym, jak za jego sprawą SMU zostało wykluczone z posezonowych rozgrywek z powodu nieetycznych zachowań i oszustw w trakcie rekrutacji zawodników) gracz wspomina swojego pierwszego akademickiego trenera z wielkim szacunkiem:

Był dla ciebie surowy, ale i tak wiedziałeś, że dbał o ciebie i poszedłby za tobą w ogień. Był kimś, do kogo zawsze wiedziałem, że mogę przyjść, bez względu na wszystko. Był dla mnie kimś więcej niż trenerem.

W trakcie 3 lat studiów Shake notował na swoim koncie średnio 13.4 PPG, 3.9 RPG, 3.9 APG i 1.1 SPG grając na skuteczności 48% 2PT, 43% 3PT i 79% FT poprawiając się regularnie z sezonu na sezon, co było wskazywane jako zaleta w przeddraftowych analizach. Był określany jako świetny strzelec z dobrym przeglądem parkietu i dobrymi zdolnościami kreowania gry, jednak przewidywano, że w NBA nie będzie wykorzystywany jako rozgrywający, lecz głównie jako drugi kreator gry na boisku (coś jak Josh Richardson w tym lub Jimmy Butler w zeszłym sezonie). Zwracano uwagę jednak na to, że pomimo doskonałych warunków fizycznych (212-centymetrowy wingspan przy 196-centymetrowym wzroście!) jest co najwyżej poprawnym obrońcą.

Oprócz obrony, zarówno indywidualnej jak i drużynowej, zarzucano mu, że ma problem z wykańczaniem akcji pod koszem i zdaje się tego często unikać. I choć w ostatnim sezonie na uczelni liczba oddawanych przez niego rzutów wolnych znacznie wzrosła (1.7 wolnych na mecz w pierwszym roku, 2.6 w drugim i 5 w trzecim), to wciąż nie były to liczby godne scorera o jego warunkach fizycznych. Według ekspertów brakowało mu przede wszystkim siły oraz wyskoku by korzystać ze swoich przewag.

Pierwszy sezon w NBA to dla Shake’a zaledwie 20 meczów po 13 minut spędzanych na parkiecie, głównie w garbage time. W tym samym czasie jednak radził sobie doskonale jako lider Delaware Blue Coats, gdzie regularnie dostarczane średnie 25/5 zdradzały drzemiący w nim potencjał.

Jednak jego rola w pierwszej drużynie nie ograniczała się jednie do grania końcówek. Gdy Robert Covington został oddany do Minnesoty Timbervolwes powstał wakat na stanowisku… Frosty-freezer cheerleadera? Czy wiecie, że kibice Sixers otrzymują od sieci Wendy’s darmowe lody dzień po meczu, jeśli zawodnik drużyny przeciwnej spudłuje oba rzuty wolne w trakcie drugiej połowy meczu? Rola Shake’a polega na tym, by przypominać o tym fanom i zagrzewać ich do energicznych reakcji w trakcie wykonywania przez przeciwnika rzutów wolnych. Może i brzmi to trywialnie, jednak po odejściu Simby, T.J.’a i RoCo angażujący się w doping zawodnicy są naprawdę potrzebni, a Milton stara się wypełnić tę lukę.

To wspaniałe uczucie. Philly ma niesamowitych fanów. Jeśli nie grasz dobrze, jeśli grasz na pół gwizdka, dadzą ci do zrozumienia, że to widzą. Tak długo jak dajesz z siebie wszystko będą cię wspierać na 100% – Shake Milton.

Ostatni off-season był kolejnym wielkim krokiem w karierze Shake’a, który podpisał czteroletni minimalny kontrakt z Sixers. Wraz z rozpoczęciem sezonu został nawet członkiem podstawowej rotacji i w dwóch wyjazdowych meczach zanotował na swoim koncie odpowiednio 10 i 9 punktów grając po 12 minut w obu tych spotkaniach. Niestety jednak w dwunastej minucie swojego występu przeciw Atlancie doznał urazu kolana, co zatrzymało jego marsz po ważniejszą rolę w rotacji. Gdy wrócił, Furkan Korkmaz i Matisse Thybulle zdążyli wyrobić sobie na tyle mocne pozycje, że Shake występował sporadycznie, gdyż na pozycji rozgrywającego Brett Brown widział raczej Raula Neto i Trey’a Burke’a.

Timing. To słowo klucz. Dobry timing i zbieg powiązanych ze sobą okoliczności mogą przynieść zaskakujące rezultaty.

22. stycznia w meczu z Toronto Josh Richardson nabawił się urazu, który wykluczył go z gry na kilka meczów. Od tego czasu Shake zagrał w 13 spotkaniach (tak naprawdę to 14, ale w meczu z LAC pojawił się na parkiecie na niecałą minutę) w trakcie których notował na swoim koncie średnio 12.2 PPG, 3.3 RPG oraz 3 APG w niecałe 27 minut spędzane na parkiecie i trafiał aż 51% rzutów za trzy! I choć od meczu z Memphis, w którym do gry powrócił J-Rich, rola Shake’a zaczęła maleć, to nie wypadł on poza rotację. Mało tego – stał się podstawowym rozgrywającym drużyny, gdy kontuzji nabawił się Ben Simmons.

Co za fantastyczna historia! Nie można nie zauważyć, gdy takie przyciągające oko wyjątkowe występy stają się coraz częstsze… Można na nim regularnie polegać w coraz większej liczbie obowiązków na boisku. Wszyscy widzimy statystyki, ale warto zauważyć jak sprawdza się w wypełnianiu założeń w defensywie. Ma świetne warunki fizyczne i bardzo poprawił się w obronie. Trzeba przyznać, że jeśli w tym momencie patrzymy na to [zastąpienie Simmonsa przyp. red.] jak na zawody, to on je wygrywa. Jest podstawowym rozgrywającym. Wszystko inne układa się dzięki temu, że mamy innych kreatorów gry, ale Shake jest niespodzianką, której potrzebowaliśmy – Brett Brown.

Shake oprócz defensywnego upgrade’u stał się też dużo lepszy w wykańczaniu akcji pod koszem. Bardzo dobrze czyta grę, co pozwala mu przedzierać się pod kosz i kończyć akcje na niezłej, 56-procentowej skuteczności. Problemem pozostaje jednak wciąż wykańczanie akcji w tłoku i wymuszanie fauli – w przeliczeniu na 36 minut Shake nie staje na linii rzutów wolnych nawet trzykrotnie (w czym jednak jest i tak lepszy od Thybulle, Korkmaza, Scotta czy Horforda). Nie spędza to jednak snu z powiek Brettowi Brownowi, który zdaje się być przekonany, że Shake w obecnej dyspozycji może być x-factorem zespołu.

Choć mamy jak na razie ograniczoną próbkę do analizy, to warto zwrócić uwagę na to, jak dobrze w obliczu występów obok rozciągającego grę rozgrywającego który nie dominuje piłki wygląda Al Horford. Nie jest tajemnicą, że talenty Simmonsa i Horforda oraz Embiida i Horforda niejednokrotnie dublują się. Miło jest więc obserwować Ala w jego ulubionej roli facylitatora, którą może pełnić przy Shake’u ze względu na jego charakterystykę jako combo-guarda. Najlepszym przykładem niech będzie 9 asyst zaliczone przez Horforda w meczu z Knicks. Można? Można.




Niektórych par Brett Brown po prostu nie lubi rozdzielać. Korkmaz i Thybulle mocno tracą na wartości bez Simmonsa, Embiid i Richardson również wypracowali pewnego rodzaju zależność… Czyżby Milton był remedium na niemoc Ala Horforda i nieobecność na parkiecie dwóch największych gwiazd? Za wcześnie by wyrokować, jednak może się okazać, że w istocie tak będzie.

Wciąż wiele się uczę. Czuję, że z każdym meczem jestem w stanie znaleźć coś, z czego mogę czerpać doświadczenie i dodać to do swojej listy rzeczy do poprawy. Po meczu mogę wrócić do nagrań spotkania i zobaczyć swoje błędy i to jak mogę je poprawić by mój następny występ był jeszcze lepszy – Shake Milton.

Sam Shake od początku sezonu maluje nam obraz gracza o pozytywnym wpływie po atakownej stronie parkietu i delikatnie negatywnej po bronionej stronie. Najbardziej polaryzującymi defensywne i ofensywne strony występów Shake’a są statystyki ORtg i DRtg, które wśród szesnastu graczy którzy rozegrali w barwach Sixers powyżej 100 minut w tym sezonie widzą go odpowiednio jako 4. zawodnika drużyny pod względem ofensywy (przed nim są Burke, Embiid i Simmons) oraz jako 15. pod względem defensywy. Warto jednak zaznaczyć, iż między 15. Miltonem a 6. Horfordem różnica wynosi jedynie 3 stracone punkty na 100 posiadań, podczas gdy po atakowanej stronie różnice między zawodnikami są znacznie większe.

Znaczny wkład ofensywny oraz jedynie delikatnie ponadprzeciętną defensywę zdaje się pokazywać bardziej holistycznie przedstawiający gracza wskaźnik Win Shares per 48, który pokazuje jak bardzo duży wkład w zwycięstwo drużyny ma dany gracz w przeliczeniu na 48 minut. Tutaj Milton plasuje się na 7. pozycji wśród graczy Sixers z wynikiem .115 (.100 to ligowa średnia) wyprzedzając Korkmaza, Thybulle, Scotta czy… Richardsona. Żaden z tych modeli statystycznych nie pokazuje rzeczywistego wpływu danego zawodnika na grę, jednak warto zauważyć, iż Milton w tym sezonie wypada dobrze nie tylko w zwykłym teście oka.

Najważniejsze jest jednak to, że Milton jest graczem, któremu w obecnej dyspozycji można powierzyć kilka ról – od rozgrywającego, przez strzelca zza łuku, scorera, aż do drugiego kreatora gry. Dzięki temu może pełnić ważne role na boisku zarówno obok Ala Horforda, jak i Bena Simmonsa, Joela Embiida czy Tobiasa Harrisa. Z powodu jego wszechstronności trudno wyobrazić sobie piątkę, w której talenty ofensywne Shake’a dublowały się z kimkolwiek. Warto obserwować tego chłopaka, bo choć mówią na niego Shake, to na boisku zdecydowanie nie jest zmieszany… (BADUM TSS!)

Co ciekawe, Shake to nie jest prawdziwe imię Miltona, co jeszcze niedawno było zaskoczeniem nawet dla jego kolegów z drużyny:

Jedliśmy obiad na mieście i zapytaliśmy Shake’a o imię, a on przyznał, że nie jest to jego prawdziwe imię. Kryje się za tym fajna historia, naprawdę dobra – Tobias Harris.

Zawsze myślałem, że jego imię to Shake! Dlatego warto spędzać czas z kolegami z drużyny, bo zawsze możesz dowiedzieć się o nich czegoś ciekawego – Mike Scott. [Scott tak naprawdę nazywa się James Michael Scott, co ujawnił kolegom zaraz po tym, gdy swoje prawdziwe imię wyjawił Milton; przyp. red.]

Jesteśmy w jednej drużynie prawie dwa lata i nie widziałem o tym! Ale to nie moja wina, nie moja wina! Myślę, że nawet Shake nie wiedział, że ma inne imię – Furkan Korkmaz.

Ojciec Shake’a, Myron, bardzo późno dojrzewał i w pewnym momencie urósł w bardzo szybkim tempie i z jednego z najniższych chłopców swego rocznika stał się jednym z najwyższych. Wiele osób żartowało wtedy, że musiał pić bardzo dużo mleka, skoro tak urósł. Od tamtego czasu ksywka Milk Man była z nim aż do końca życia, co jest również powodem, dla którego jego syn, Malik Milton, zyskał równie oryginalne przezwisko.

Pewnego dnia, gdy Lisa Milton była w ciąży ze swoim pierwszym dzieckiem, Malikiem, jej przyjaciółka dotknęła jej brzucha i spytała: Jak się miewa mały Shake? Matka zawodnika była zbita z tropu, gdyż nie rozumiała żartu swojej przyjaciółki, która od razu wytłumaczyła, o co jej chodziło:

No Shake. Wiesz… Mały Milk-Shake.

Od tamtego czasu, jeszcze przed narodzinami, wszyscy bliscy zaczęli tak nazywać małego Malika. Ojciec zadbał nawet o to, by w szkole nauczyciele nazywali go Shake!

Uwielbiam to przezwisko. Naprawdę. Nikt nie nazywa mnie Malik, nikt mnie tak nie nazywał nawet przed moimi narodzinami. Już wtedy byłem Shake’iem. Jestem nim całe życie – Shake Milton.

Jednak combo-guard Sixers zawdzięcza ojcu nie tylko fajne przezwisko. Myron Milton był trenerem koszykówki na poziomie uczelnianym i zawsze dbał o to, by jego syn grał w kosza. Już jako trzylatek nie rozstawał się z piłką, co zaowocowało tym, że niedługo po tym grywał on z dzieciakami 4-5 lat starszymi od niego!

Niestety jednak Myron Milton nigdy nie zobaczył syna grającego chociażby na poziomie uczelnianym. W wieku 43-lat, gdy Shake był zaledwie pierwszoroczniakiem w liceum, jego ojciec zmarł z powodu kardiomiopatii przerostowej – genetycznej choroby serca, która utrudnia pompowanie przez serce krwi. Trudno sobie wyobrazić przez co musiał wówczas przejść młody zawodnik, jednak dziś widzimy, że nie pozwolił, by nauki ojca zostały zmarnowane.

Nauczył mnie jak być mężczyzną i jak zapracować na to, czego pragnę. Za każdym razem gdy wychodzę na parkiet staram się grać jak najlepszy zawodnik na boisku, co sprawia, że na starcie jestem na wygranej pozycji – Shake Milton.

I gdy po tylu latach mały Milk-Shake ma szansę odcisnąć realne piętno na grze czołowej ekipy NBA jego matka stara się, by wiedział, co czułby w tym momencie jego ojciec:

Byłby bardzo dumny. Ciężko mi jest o tym nawet myśleć, bo… Boże, chciałabym, żeby tu był i mógł zobaczyć jak gra. Byłby niesamowicie dumny.

 

4 myśli na temat “Shake Milton – wstrząśnięty, nie zmieszany

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *