Sixers – Clippers 122:113
Fantastyczna pierwsza połowa, kryzys w trzeciej kwarcie i stopniowe odzyskiwanie kontroli w finałowych minutach gry. A na deser kibice buczący na swoich zawodników w trzeciej kwarcie i skandujący „M-V-P” w stronę Joela Embiida w czwartej. Tak w skrócie wyglądał pojedynek z LA Clippers, po którym Philadelphia 76ers wróciła do dodatniego bilansu zwycięstw i porażek (5-4).
Spotkanie zaczęło się spokojnie, po obu stronach oglądaliśmy wolną, statyczną i dosyć skuteczną koszykówkę, którą swoimi gwizdkami uprzykrzali tylko sędziowie. Po trójkach Covingtona i Embiida gospodarze wyszli na prowadzenie 12-4. Clippers wzięli czas, po którym dogonili rywali, po czym Sixers za sprawą serii 9-2 ponownie im uciekli. Końcówka kwarty należała jednak do gości, którzy wykorzystując słabszą obronę i błędy Muscali wciąż przegrywali, ale odrobili stratę do zaledwie czterech oczek (34-30). W tej części gry świetnie grał Embiid, który nie mając pod koszem godnego dla siebie rywala robił co chciał (12 punktów – 5/7 z gry) oraz dający dobrą zmianę Shamet (6 punktów – 2/3 za trzy).
W drugiej odsłonie „Proces” kontynuował swoje show, mimo krwawiącego od uderzenia nosa. To pomogło Sixers wypracować większą przewagę, ale tym razem Clippers nie mieli już na nią odpowiedzi (ponad 3.5 minuty bez punktów z gry). Na 4.25 minuty przed końcem po rzutach z dystansu Redicka, efektywnych podaniach Simmonsa i kolejnej trójce Shameta, przewaga Sixers sięgnęła ponad 20 oczek (65-43). Pierwsza połowa zakończyła się niezwykle łatwym zwycięstwem gospodarzy 72-52.
Cokolwiek gracze LAC usłyszeli w szatni, okazało się to skuteczne. Po dwóch szybkich akcjach ich strata zmalała do 11 punktów, w tym czasie Sixers pudłowali i popełniali błędy. Przerwa dla Bretta Browna nie pomogła, jego podopieczni w dalszym ciągu sprawiali wrażenie, jakby stracili całą zimną krew. Ich ofensywa oraz brak pomysłu na grę przyprawiały o ból głowy. Po 7 minutach gry na tablicy widniał już remis po tym, jak Clippers popisali się serią 21-6, a Sixers trafili tylko 3 z 13 rzutów. Publiczność zgromadzona na trybunach zaczęła buczeć. Sixers jednak zakończyli trzecią kwartę na plusie, za sprawą… tak, miło mi napisać, że za sprawą powracającego z ławki Markelle Fultza, który pod nieobecność Simmonsa zajął się rozgrywaniem. Trzy kolejne wejścia Fultza pod kosz zakończone punktami i asysta do Muscali zakończona efektowną akcją 3+1 sprawiły, że na sam koniec kwarty Sixers odrobili 4-punktową stratę i prowadzili 90-86!
Sixers złapali wiatr w żagle, niecałe 2 minuty po rozpoczęciu finałowej ćwiartki prowadzili już 99-88 dzięki fenomenalnej defensywie (trzy akcje Clippers z rzędu zatrzymane blokami – Covingtona i dwukrotnie Embiida) oraz dwóm kolejnym trójkom (Redick i Covington). Clippers byli w grze tylko dzięki Lou Williamsowi, który przejął kontrolę nad swoim zespołem w podobny sposób, jak z Sixers zrobił to Fultz pod koniec trzeciej kwarty. Przez pozostałą część spotkania gra była bardzo wyrównana, jednak stopniowo, małymi kroczkami to gospodarze zaczęli zdobywać przewagę, którą utrzymali do samego końca. Kluczowe dla wyniku były cztery elementy: świetna obrona połączona z fatalną ofensywą Clippers (ponad 5 minut bez rzutu z gry!), błędy zmęczonego Lou Williamsa (dwa niedoloty i dwa błędy kroków) oraz trójka Redicka na 2.28 minuty przed końcem meczu i wsad Embiida na 1.39 minuty przed ostatnią syreną.
Na największe wyróżnienie zasługuje Joel Embiid, który w trzeciej kwarcie pudłował wprawdzie rzut za rzutem, ale w pozostałych był bezbłędny. Embiid po raz drugi w karierze przekroczył granicę 40 punktów, kończąc mecz z dorobkiem 41 punktów, 13 zbiórek, 4 bloków oraz skutecznością 16/32 z gry. Zwycięstwo nie byłoby jednak możliwe bez świetnie grających Markelle Fultza (12 punktów, 9 zbiórek i 5 asyst w 21 minut gry) oraz Landry Shameta w pierwszej połowie (13 punktów – 3/6 za trzy) i J.J. Redicka w drugiej (18 punktów – 3/6 za trzy). Na słowa krytyki zasługuje Dario Saric, który jak wiemy regularnie ma słabsze początki rozgrywek, ale nawet biorąc to pod uwagę, tym razem był cieniem samego siebie i zaliczył 5 punktów (1/8 z gry) oraz kilka zmarnowanych akcji, których na próżno szukać w statystykach.
bardzo podobała mi się obrona w q4, w końcu! agresywne przekazywanie krycia, clippers w końcówce punktowali tylko z osobistych…no i Fultz z najwyższym współczynnikiem +/-
Dlatego właśnie nie można oceniać zawodników po początku sezonu. Znając życie zaraz dołek złapie Covington i jeszcze przed świętami będzie wywalany z zespołu. Spodziewałbym się, że tradycyjnie wszyscy pokażą pełnię swoich możliwości dopiero po nowym roku.
To co cieszy, to, że mamy bilans 5-0 w meczach u siebie, to co smuci to bilans 0-4 w meczach wyjazdowych
Jak wróci Chandler to dałbym tydzień czasu odpocząc Saricowi bo to co gra ostatnio to istny dramat.
Prawda jest taka że na chwilę obecna dostajemy baty od kazdej druzyny z podobnym potencjałem a wygrywamy ze słabiakami. Trzeba wiecej zgrania i twardszej obrony wtedy złapiemy swoj rytm.
Nie wiem jak wy ale jakoś nie moge patrzec na te wyniki w okolicach 130. Nie mogłem sie doczekać początku sezonu a teraz mam moralniaka i ciezko dotrwać ogladajac jakis mecz do konca. W złym kierunku to idzie
Mnie też to bardzo kłuje w oczy. Sacramento Kings zdobywający 146 punktów? Litości. Ale co można z tym zrobić? Główny powód to przyspieszenie tempa gry. 14 sekund zamiast 24 po zbiórce ofensywnej to wbrew pozorom całkiem duża zmiana w kontekście czasu. W dzisiejszym meczu było 18 zbiórek ofensywnych, co daje 180 zaoszczędzonych sekund, czyli dodatkowe przunajmniej 8 akcji. A coraz rzadziej czas akcji jest wykorzystywany w pełni. To nie tak, że słabnie obrona. To tempo gry wzrasta. I dlatego pada coraz więcej punktów. Więc jedyne co mnie w tej chwili denerwuje, to to, że jest zbyt dużo trójek. Ale to świadczy jedynie o rozwoju zdolności rzutowych graczy.
Rekordy będą pękać i musimy do tego przywyknąć. Więcej rzutów, więcej punktów, więcej zbiórek, więcej asyst. Bardziej intensywna gra. Takie są skutki przygotowania fizycznego, które robi z zawodników roboty. Rozwój.
Przy takim tempie gdy obrona praktycznie nie istnieje bo nawet nie zdąży się ustawić. Zobaczcie ile jest akcji typu wjazd sam na sam pod kosz. Wystarczy jednego obrońcę minąć i pewne punkty.
Za jakieś 2-3 lata zrezygnują z przyznawania nagrody dla obrońcy sezonu.
Ale prawdziwy dramat jest z tymi trójkami. Nawet taki as jak Stauskas ostatnio wrócił do łask.
Teraz 40 pkt rzucić w meczu to żaden wyczyn