Sixers – Grizzlies 100:116
Bez odpoczywającego w meczu back-to-back Embiida Sixers dokonali czegoś, co udaje im się bardzo rzadko – przegrali z kretesem na własnym parkiecie… Kluczowa była trzecia kwarta wygrana przez Memphis szesnastoma punktami, czyli dokładnie o tyle, o ile zwyciężyli ;)
W Sixers tradycyjnie już ostatnio najlepszymi strzelcami byli Harris (21/8/2) i grający na wątpliwej skuteczności Milton (14/1/1), a Ben Simmons (7/7/4) zawiódł niczym rządowy program szczepień w prima aprilis. Po przeciwnej stronie siedmiu zawodników zdobyło dwucyfrową zdobycz, a Valanciunas (wraz z pomocą Ja Moranta na rozegraniu) wspaniałe obnażył braki Sixers na pozycji centra. Szkoda że nie mamy już Bradley’a, mam tylko nadzieję, że George Hill był warty jego oddania.
Mecz do zapomnienia, lecz warto się zastanowić – czy nie nawiedzą nas znów stare demony braku zastępstwa za Embiida?
Właśnie się przebudziłem i nie wierze w to co widzę…. ze jak??
Simmons – gracz na max kontrakcie, 2/6 z gry, 3/6 z osobistych. Ja rozumiem, że robi wiele innych rzeczy na parkiecie, ale niezbyt miało to dziś na cokolwiek przełożenie. Pod nieobecność Embiida (mam nadzieję, że to tylko profilaktyczny odpoczynek z powodu b2b) musi brać na siebie trochę odpowiedzialności. W ostatnich spotkaniach zdaje się być nieobecny.